Zapamiętaj ten dzień

272 32 17
                                    

      Obejmowała mocno swoją Wandzię, uśmiechała się rozpromieniona, opierając szczękę na jej głowie... i czuła się szczęśliwa, jakby ten jeden moment wystarczał, by dać jej spełnienie na całe życie. Jedna chwila... a wyznaczała całość jej miłości, całość pragnień, by żyć już zawsze z tą jedyną osobą u boku, która teraz wtulała się jej w szyję i mogła słyszeć jej rozradowany śmiech.

      Pstryk!

      Steve miał twarz przysłonioną przez aparat, lecz mimo tego wiedziała, że na twarzy maluje mu się uśmiech. Obok niego nieodłącznie stał Bucky. Wszyscy czworo byli... szczęśliwi. To był ich moment. Chcieli go zapamiętać. Żadnych trosk, żadnych zmartwień, żadnego bólu. Mogli oddawać się uczuciu beztroski, wzajemnie spędzać czas na świeżym powietrzu, skupieni na tym, co ukochali. Taki był ten dzień.

      Uścisnęła silniej Wandę, wyrywając z niej kolejny dźwięk radości. Pocałowała ją przelotnie w czubek głowy, wchłaniając zapach jej włosów na wietrze. Miała w sobie dla niej tyle miłości, chciała podarować jej wszystko. Kochała ją i czuła się szczęśliwa, widząc, że Steve i Buck dzielą to szczęście z nimi.

      - Wandziu. - szepnęła, doskonale wiedząc, co wywoła to w ukochanej.

      I nie została zaskoczona, dziewczyna wtuliła twarz mocniej w jej szyję, usłyszała jej rozczulone westchnienie. Tak bardzo kochała w niej te objawy uczuciowości, oddania... i otrzymywała je od niej przez cały ten czas, który ze sobą spędzały. Ucałowała jeszcze raz czubek jej głowy, zanurzając usta w miękkości włosów. I dopiero wtedy wypuściła ją z objęć.

      Zwinnie wyrwała zaskoczonemu Rogersowi aparat z dłoni. Spojrzała przez obiektyw.

      - Teraz wy. - nakazała.

      Nie było mowy o jakiejkolwiek dyskusji. Steve zagarnął sobie Barnesa, obejmując go po męsku za kark, a ten odwzajemnił się tym, że zawinął rękę wokół jego sylwetki. Stulili twarze, przykładając je do siebie delikatnie policzkami. Łagodnie się uśmiechali, było w tym coś nieśmiałego, jakby wahali się, czy naprawdę mogą czuć się aż tak szczęśliwymi. Dużo przeszli. A jednak mogli.

      Pstryk!

      I kolejny obraz miłości został zachowany na fotografii. Odłożyła aparat tuż obok, na trawę, po czym przyciągnęła do siebie Wandzię, przytulając ją za talię. Ukochana ufnie poddała się jej bliskości, przylgnęła do jej boku.

      - Co jest, chłopaki? Gdzie ta wasza męska odwaga? - zaczepiła, patrząc na nich butnie - Jakoś nigdy nie widziałam, żebyście się całowali.

      Steve spłoszył się i wywinął się z uścisku przyjaciela, przeczesał dłonią włosy, nie wiedząc, co powiedzieć. W przeciwieństwie do niego Bucky zadarł dumnie głowę, nie mogąc darować takiej bezczelności względem ich godności.

      Nie pozwoliła mu jednak na żadną ripostę, chwyciła Wandę za rękę i pociągnęła za sobą, posyłając jeszcze Bucky'emu przez ramię zaczepnego całuska.

      - A dla mnie? - upomniał się Steve.

      - Ucałuj go ode mnie, Buck. Jeśli masz ochotę, możesz zrobić to bardzo gorąco. - rzuciła swobodnie na pożegnanie, przystając po zaledwie paru krokach i ponownie obracając się w ich stronę.

      Wanda tuliła głowę do jej ramienia, była wobec niej otwarta i nie miała właściwej chłopakom nieśmiałości w okazywaniu uczuć nawet wobec najbliższych przyjaciół. Wobec rodziny. To, co przeszli sprawiło, że czasem bali się uzewnętrznić. Mężczyźni. To ich przekonanie, że trzeba być skrytym. Nie stanowiło dla nich utrudnienia, że wyraźnie okazywały im, że wiedzą o ich miłości. Myśleli, że są bezpieczni w ukryciu. Żaden problem. Razem z Wandzią ich wyszkolą.

      - Nie, on całuje Steve'a gorąco jedynie od siebie. - podchwyciła Wanda - Od ciebie to najwyżej delikatnie w policzek. - zaśmiała się ślicznie.

      I jej śmiech, dziewczęcy i życzliwy, sprawił, że chłopaki całkowicie zapomnieli, że powinni się na to oburzyć. Nie mieli do tego serca, kochali obie przyjaciółki. Pozostawiły ich w dobrym samopoczuciu i przekonaniu, że wspierają ich uczucie. Odeszły z zamiarem relaksującego spaceru.

      Przechadzały się spokojnie, czule objęte, oddane we władanie najpiękniejszej siły jaka mogła rządzić człowiekiem. Oddane miłości. Uśmiechały się z lekka, każda zajęta własnymi myślami, lecz kierowały je ku sobie... myślały o sobie wzajemnie, o głębi uczucia, które je łączyło.

      Wanda trzymała za rękę swoją Natashę, przytulając się do jej ciała, czując jej dłoń na własnej talii, delektując się spokojem, który zapewniała jej bliskość ukochanej osoby. Bliskość Natashy. Czuła się lekko, cudownie... była szczęśliwa... szczęśliwa w najpiękniejszy, najbardziej krystaliczny sposób. Uniosła głowę z ramienia Nat i przelotnie musnęła wargami jej policzek, czym wywołała najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziała w życiu. Przystanęły i wtedy pocałowała ten sam policzek jeszcze raz, dużo czulej i dłużej, wczuwając się w słodki smak jej skóry.

      - Kocham cię, Nat. - szepnęła, gdy oderwała wargi - Uszczęśliwiasz mnie.

      Widziała jak Romanoff się rozczuliła, jak rozbroiła ją całkowicie... poczuła jej dłonie na swoich, kiedy splotła je ze sobą. Nat przybliżyła twarz, a na ustach błąkał jej się ten wspaniały, cudowny uśmiech i ta chwila należała tylko do nich. Ich miłość należała tylko do nich.

      - Wandziu. - zaszeptała Natasha z czułością - Zapamiętaj ten dzień.

      Wiedziała, że zapamięta. Jak każdy, który razem dzieliły. Jak każdy, w którym mogły obdarzać się swoim uczuciem. Wpatrywała się w piękną twarz ukochanej, wczuwała w dotyk jej dłoni splecionych ze swoimi. Była szczęśliwa, tak bardzo szczęśliwa... To był piękny, szczęśliwy dla nich dzień... Ostatni, w którym były naprawdę spokojne. Ostatni, w którym się nie bały.


Scarletwidow: Setki drobnych gestówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz