Siła zaufania

365 39 13
                                    

      Z dystansu przyglądała się Natashy rozmawiającej ze Steve'm. Najwyraźniej chodziło o coś ważnego, gdyż oboje zdawali się bardzo przejęci. Wpatrywała się w twarz Rosjanki, która stała do niej zwrócona profilem, podobnie jak jej rozmówca. Uśmiechnęła się do siebie. Lubiła na nią patrzeć, poznawać system jej zachowań, ruchów. Podobało się jej, jaka była szczupła w talii, jak potrafiła się zwinnie, wręcz w koci sposób, poruszać. Obserwowała i to ją uspokajało, pozwalało odczuwać ciepło, miała poczucie, że Nat mogłaby natychmiast znaleźć się obok, gdyby tylko jej potrzebowała.

      (Widzisz, Wandziu? Kogoś kochasz.)

      Kochała. Bardzo mocno ją kochała i czuła się szczęśliwa, wiedząc, że jej uczucie jest odwzajemnione. Wiedziała, że Nat zrobiłaby dla niej absolutnie wszystko. Doceniała to, jak jej pomagała, jak się troszczyła. Wierzyła, że sama też byłaby zdolna do takiego poświęcenia dla drugiej osoby. Dla niej. Dla Natashy. Nawet mimo własnych załamań i lęków. Mimo tęsknoty...

      (Pietro?)

      ...mimo bólu, jakiego doświadczyła. Straty połowy siebie... połowy swojego życia. Otrząsnęła się. Teraz jej połową była Romanoff, to ona ją wypełniała, sprawiała, że mogła czuć się kochana i potrzebna. Uratowana i...

      (Tak. Zawsze cię uratuję.)

      ...bezpieczna. Spoglądała na nią i czuła jak niezmiernie jest jej wdzięczna. Za wszystko. I wtedy Nat obróciła lekko głowę i ją dostrzegła. Przez moment wpatrywały się w siebie, jakby zapomniały, że oprócz nich istnieje ktokolwiek więcej. Łączyły się w spojrzeniu i było w tym tyle zaufania... Najwyraźniej w tym momencie Rogers coś powiedział, gdyż Nat znów zwróciła się w jego stronę. Wymienili kilka zdań, kobieta położyła mu rękę na ramieniu i pocałowała lekko w policzek... a była przy tym taka słodka... i skierowała się w jej stronę, posyłając jeszcze w drodze Kapitanowi całusa, a on zaśmiał się cicho i udał, że go złapał. Zostawił je same. Miał takt.

      Zaczekała aż Nat znajdzie się naprzeciw niej i posłała jej uśmiech... a ona w odpowiedzi ujęła jej dłoń i to było takie miłe, takie ciepłe... Kochała każdy gest, który mogła z nią dzielić. Ufała jej tak bardzo, że nie umiała nawet tego wyrazić. Chwile z nią tylko umacniały jej uczucie, jej wiarę w to, że Natasha jest dla niej ocaleniem. Miłością. Wszystkim. Przy niej czuła, że nie może wydarzyć się nic złego. Żadnej z nich. Razem były niezniszczalne.

      Patrzyła w jej ciepłe oczy i uczucie, które wręcz w nich jaśniało sprawiło, że zabrakło jej powietrza. Nawet nie zorientowała się, gdy poczuła, że chciałaby ją pocałować... i nagle się spłoszyła. To takie odważne myśli... ale przecież ją kochała. I chciała ją. Zrobiła się na siebie zła za to,  że brakuje jej odwagi. I wtedy... wtedy Nat mocniej ścisnęła jej dłoń, zbliżyła usta do jej głowy i pocałowała ją w czoło. Tak czule, tak pięknie. I powtórzyła pocałunek jeszcze raz, po czym oparła szczękę na jej głowie. Jej włosy połaskotały ją w policzki. I poczuła się tak bardzo szczęśliwa... brak odwagi wydał się jej rzeczą nieważną, a nawet głupią. Przecież mają całe życie przed sobą. W końcu poczuje, że jest gotowa. A te gesty... te wszystkie drobne gesty są wystarczające. Uszczęśliwiały ją. Dawały poczucie spełnienia.

      Natasha przytuliła swoją Wandzię, obejmując ją w szczupłej sylwetce. Wyczuła jej wahanie, które zmieniło się teraz w zaufanie. Czuła jej ciepły oddech na szyi i drobne dłonie na sobie, które oddawały uścisk. Myślała o tym, że chciałaby, aby było już tak zawsze między nimi, żeby zawsze tak sobie bezgranicznie ufały. Wiedziała dlaczego Wandzia się speszyła, zorientowała się w tym i odwróciła jej uwagę od tej drobnej niezręczności. Nic na siłę. Nie chciała, żeby jej ukochana miała wahania. Zależało jej, by była pewna tego, czego pragnęła, by żaden lęk czy niepewność niczego nie odebrały, kiedy już się zdecydują... na coś więcej w kwestii fizyczności. Mogła zaczekać. Nic nie stało na przeszkodzie temu, by tak to się potoczyło. Kochała ją. To wystarczało na każdą chwilę, w której pragnęła jej ciała, w której myślała, że niewiele brakuje, by złamała się w wytrwałości oczekiwań. Jednak gdy na nią spoglądała... widziała jej delikatność... i to jak od niej zależała. I natychmiast wracała w nią siła, by czekać.

      - Nat? - dziewczyna szeptała jej w skórę - Wiesz, kocham cię.

      - Ja ciebie też, Wandziu.

      - Uwielbiam jak mnie tak nazywasz. Czuję wtedy jak mocno jesteś dla mnie. I ze mną.

      Przytuliła ją mocniej, obniżyła głowę aż do jej ucha i szepnęła przez jej rozpuszczone włosy jedno słowo. Takie, które wywoływało upragnione ciepło.

      - Wandziu.

      Dziewczyna roześmiała się, jakby tym słowem uczyniła podstęp, który skradł jej serce. Odpowiedziała jej śmiechem, czując się szczęśliwą... i wiedząc, że dzieliła to uczucie z jedyną osobą, którą chciała kochać. Przez całe życie.


Scarletwidow: Setki drobnych gestówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz