1 - Lis

62 2 0
                                    

Riley

Pchnęłam główne drzwi wchodząc na szkolny hol i kichnęłam. Przeszedł mnie dreszcz, zatrzęsłam się z zimna. Czułam na sobie spojrzenia pełne obrzydzenia i choć wyglądałam jak mokra kura wiedziałam, że ich powód był inny. Spóściłam głowę i wlepiłam wzrok w moje chlupoczące tenisówki. Po drodze ochlapała mnie ciężarówka wjeżdzając w kałuże wczorajszej deszczówki. Ubrania lepiły się do mojej skóry, a wąchać się nawet nie odważyłam. Podeszłam do szafki i zaczęłam przeszukiwać ją z nadzieją, że znajdę tam cokolwiek na zmianę. Odszukałam w tym gąszczu buty na wf, które miałam już wyprać, ale na tę chwilę wystarczyło mi, że były suche. Zdjęłam przemoczone skarpetki i zmieniłam buty, nadal czułam jednak spływające po mnie krople wody. Miałam nadzieję, że jakoś się wysuszę lecz założyłam dość grubą kurtkę i nie było możliwości żeby ciuchy pod spodem wyschły bez jej ściągnięcia, a niestety w tym momencie zorientowałam się, że mam na sobie białą bluzkę która... cóż mokra będzie prześwitywać. Zaklnęłam w myślach próbując na prędce opracować jakiś plan. Na szczęście wpadłam na pewien pomysł. Zatrzasnęłam szafkę i pobiegłam do sekretariatu gdzie zastałam Carmen.

- Cześć Riley - uśmiechnęła się szczerze, a chwilę później jej brew podjechała do góry - ojej, a co Ci się stało?

- Potrzebuje Twojej pomocy. Jestem cała mokra i pomyślałam, że może masz coś na przebranie? - spytałam nieśmiało. Dziewczyna podrapała się po policzku i skinęła głową.

- Myślę, że coś się znajdzie - mruknęła schylając się by zajrzeć do swojej torebki. - Bedzie na Ciebie odrobinę za duża, ale przynajmniej się nie zaziębisz - stwierdziła podając mi zielony materiał.

- Dzięki, jesteś wielka! Oddam! - krzyknęłam wychodząc. Nie patrzyłam na to co mi dała. Carmen była odemnie starsza, ale była również jedyną osobą która ze mną rozmawiała i nie wierzyła plotkom na mój temat. Wparowałam do łazienki, przebrałam się w tempie ekspresowym wycierajac skórę papierowymi ręcznikami i wyszłam na korytarz żeby zdążyć na lekcje. Nie zależało mi na frekfencji, ale wiedziałam, że im dłużej będę zwlekać tym ostrzej mnie potraktuje. Ostatnio wystarczyło, że weszłam minutę po czasie a pół godziny rozwiązywałam jakieś równanie odpowiadając na jego durne pytania. W tej chwili było dziesięć minut po dzwonku a jeszcze musiałam odnieść mokre rzeczy do szafki. Skończyło się na tym, że byłam na tyle spóźniona, że nie opłacało mi się wchodzić do sali. Już i tak wpisał mi pewnie nieobecność. Lepiej dla mnie. Upokarzanie mnie sprawia mu radość. Rudy wampir. Wśród uczniów nosił przezwisko "lis", bo był miedziano-włosy i podstępny. Ja również go używałam choć z większą pogardą niż inni. Kiedy kogoś nękał to mu współczuli i starali się pomóc, gdy uwziął się na mnie nagle okazało się, że nikomu to nie przeszkadza. Mieli ubaw z tego jak pytał mnie na każdej lekcji. Mogłam się uczyć w nieskończoność, wiedzieć więcej od niego, ale i tak potrafił mnie zagiąć, a po wszystkim czasem nawet wysłać do dyrektora na dywanik kiedy miałam dość i mówiłam co myślę.

Usiadłam na parapecie pod oknem i zaczęłam czytać książkę od fizyki mimo, że z każdym słowem rozumiałam coraz mniej. Czarna magia, a podobno nie istnieje! Westchnęłam cierpiętniczo. W tej chwili zobaczyłam lisa zmierzającego w moim kierunku korytarzem. Zamknęłam książkę i zaskoczyłam na podłogę próbując zwiać puki miałam czas. Niestety zanim zdążyłam się choćby ruszyć on już stał obok z kpiącym uśmiechem na ustach.

- Do klasy Evans - mówi, a ja słyszę w tym groźbę roku. Cóż może było trzeba było iść dalej niż jedno piętro w górę. Tylko, że więcej ten bydynek ich nie ma. - W podskokach - dodaje co niesamowicie mnie irytuje. Jestem wściekła na to, że musiał akurat wracać tym skrzydłem. Jeszcze dałam się przyłapać. Czułam, że długo nie da mi spokoju.

Weszliśmy do klasy, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nawet nie musiałam spoglądać na ich twarze, żeby widzieć jak się śmieją. To było upokarzające.

- Nie siadaj, nie opłaca Ci się. Możesz odrazu zacząć rozwiązywać równanie z tablicy - zwrócił się do mnie z miną zwycięscy. Ścisnęłam w dłoni książkę gdy tylko spojrzałam na temat. Wiedziałam o co chodzi, ale nie rozumiałam tego, nie miałam pojęcia co to za skróty i jak mam ich użyć. Spytać nie mogłam, bo by mnie wyśmiał. Raz próbowałam. Przygryzłam policzek.

- Czy nie może tego zrobić ktoś kto był na lekcji i rozumie ten temat? - Spytałam i choć znałam odpowiedź to miałam nadzieję, że choć tym razem ktokolwiek będzie chętny.

- To Twoja sprawa, że Cię nie było, a poza tym z tego co widzę zapoznałaś się z omawianym zagadnieniem. Twoje lenistwo nie jest wytłumaczeniem. - Stwierdził wzruszając ramionami, a ja znów spojrzałam na podręcznik który trzymałam. Do niczego ta książka.

- Byłam pytana przez ostatni miesiąc za każdym razem, to bez sensu. Ta klasa liczy trzydzieści trzy osoby, a nie jedną. - miałam nadzieję, że uda mi się go zagiąć, ale trudno było kłócić się z kimś kto miał takie wsparcie głosów.

- Nikt z tych trzydziestu osób oprócz Ciebie nie jest, aż tak nieobowiązkowy, żeby nie znać żadnej odpowiedzi na setki pytań które zadałem Ci przez ten miesiąc. To ty musisz wziąść się w końcu do pracy.

- Może to Pan nie potrafi mnie niczego nauczyć. - Rzuciłam, a chwilę później zobaczyłam jak żyłka mu pulsuje. Mimo, iż zdawałam sobie sprawę z tego, że pewnie dostanę kolejną uwagę to sądziłam, że warto. Doskonale był świadom tego, że nic nie umiem.

- Fatalna z Ciebie uczennica. To, że ty nie jesteś w stanie się wysilać na chwilę skupienia nie znaczy, że Ci którzy nie są pozbawieni mózgu się czegoś nie dowiedzą. Do dyrektora Evans! Może to Cie czegoś nauczy. - Zgrzytnęłam zębami. Był okropny i jeszcze robił ze mnie kretynkę.

- Nikogo z nich niczego Pan nie nauczy! - krzyknęłam trzaskając drzwiami, bo wściekła jak osa miałam ochotę zdenerwować ich wszystkich, a oczywistym dla mnie było, że skierowałam jego gniew na moją klasę co było istnym przebłyskiem geniuszu.

Gdy idę korytarzem odgłos moich kroków odbija się tak głośno, że słysząc je dopiero teraz zaczynam równomiernie oddychać. Jestem po prostu wściekła. W drodze do gabinetu dyrektora jednak uspokajam się na tyle, żeby lekko zapukać. Sekretarka uśmiecha się do mnie szczerze.

- Riley co ty taka nabuzowana? - Marszczy brwi.

- Mówiłam Ci już jak mnie ten człowiek wkurwia? - Pytam odkładając plecak na jedno z pięciu niebieskich krzeseł.

- Tak powtarzasz to za każdym razem. - Uśmiecha się.

- To znów to powtórzę. Nienawidzę go! - Siadam zrezygnowana i patrzę na nią.

- Co tym razem? - Pyta przeglądając jakieś papiery.

- Nie mam mózgu i nie można mnie niczego nauczyć. - Wzdycham patrząc w sufit.

- Powinni już dawno go zwolnić - komentuje, a ja jej przytakuje oglądając plamy na białym tle. Nagle słyszę jakiś głos. Odwracam wzrok w stronę lady za, którą siedzi Caremen i widzę chłopaka. Patrzę na niego z politowaniem i znów spoglądam w sufit. Kolejny klaun do kolekcji? Nie no świetnie!

Tajemniczy MuralOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz