ᴍᴇᴛᴀɴᴏɪᴀ

307 47 17
                                    

metanoia - (n.) the journey of changeing one's mind, heart, self or way of life

_______________


Chyba nigdy nie powiedział mu o swojej wdzięczności.

A przynajmniej nie tak, jak powinien. Może wierzył, że Szczerbatek czuje wdzięczność Czkawki, mimo braku słownego potwierdzenia, a może po prostu nie potrafiłby wysłowić się w odpowiedni sposób, ująć swoich myśli w kilku prostych zdaniach, które zawsze wydawały mu się zbyt banalne, by wyrazić coś tak skomplikowanego. Niezależnie od tego, jak wyrafinowanych słów szukał, w jakich rozmaitych kombinacjach je układał albo wręcz przeciwnie - odwoływał się do zwyczajnych i wręcz pospolitych sformułowań... Tak wciąż nie było dobrze. Nie było... wystarczająco.

Czasem naprawdę nienawidził swojego perfekcjonizmu.

Uśmiechał się do smoka, dziękował za proste rzeczy, ale to wciąż nie było to coś. Czuł potrzebę wyrzucenia z siebie wszystkiego, co miał mu do powiedzenia. Wyrazić wdzięczność za te wszystkie dni, emocje, umiejętności, które smok mu pokazał albo cechy, które wzmocnił, ale chyba przekładał tą rozmowę w czasie tak długo, jak tylko starczyło mu sił, by trzymać je kurczowo w dłoniach.

Nie wiedział dlaczego. A przynajmniej do momentu, gdzie wyjaśnienie przebłysnęło mu przed oczami jak spadająca gwiazda. Prawdopodobnie (już tego tak dobrze nie pamiętał) zawstydził się tą myślą, bo była tak abstrakcyjna, a może nawet głupia, że sam zaśmiał się pod nosem.

Jednak z mijającymi chwilami uśmiech zbladł, ustępując miejsca konsternacji.

Dotarła do niego prawda, której brutalność była tak dosadna, że poczuł jakby żołądek skręcił się w supeł:

Czkawka bał się, momentu tej rozmowy, bo jej nastąpienie przeczuwał tuż przed... rozstaniem. Słowa wówczas bezsilnie ugrzęzną w gardle, a on zamilknie i zabierze myśli samolubnie ze sobą.

Niby gdzieś tam wiedział - prędzej czy później sielanka się skończy, możliwe, iż wiedział to już pierwszego dnia po przebudzeniu z upadku, gdy na Berk osiadły smoki. Jednak dusił to w sobie na tyle długo, na ile pozwalał czas. Przecież było tak, jak chcieli. Tak, jak powinno być już lata temu zanim zginęły tysiące cudownych stworzeń i setki ludzi.

Przecież tak bardzo kochali wolność, chcieli ją rozdawać garściami każdemu napotkanemu człowiekowi, pokazać jej uroki, którymi oni sami wciąż jeszcze cieszyli się jak dzieci. Wszyscy żyli w pokoju, szczęściu, równowadze...

Gdy miał dwadzieścia jeden lat i pewnego wieczora poszedł zobaczyć zachód słońca, był pewny. Owszem, Berk było piękne, lud zadowolony, smoki bezpieczne. Ale co z tego, jeśli bezpieczeństwo równało się z brakiem wolności, o którą tak walczyli? Wydawało im się przez pięć lat, że dążą do niej, a w rzeczywistości robili coś kompletnie odwrotnego.

To nie było tak, że Czkawka żałował zestrzelenia Szczerbatka, czy zaprowadzenia pokoju. Bardziej chodziło o to, że pokój był możliwy bez tego, czego nie cierpiał. Bez ograniczeń.

Smoki wydawały się szczęśliwe, a ludzie w to wierzyli. Wierzyli, że tak zostanie już zawsze. Nie ukrywajmy tutaj faktu, że Czkawka na początku także do nich należał. Ale potem ta wizja rozmazywała się w rzeczywistości, podczas gdy prawda nabierała konturów.

Miejsce smoków było na wolności. I nieważne co o tym sądzili ludzie albo nawet same smoki, które pozornie wręcz emanowały radością spowodowaną pokojem między dwoma gatunkami; Czkawka wiedział swoje. Ludność Berk prawdopodobnie też, ale chyba wypierali tę informację z siebie przez długi okres czasu, więc prawdopodobnie o niej zapomnieli lub nie chcieli pamiętać.

Czkawka czuł także, że rozmowa zbliża się nieubłaganie.

I kiedy nadeszła, już wiedział.

Wiedział, co mu zawdzięcza, wszystkie niewypowiedziane dotąd emocje ułożyły się w spójną całość w jednej chwili, którą dotychczas tak przeciągał. Odetchnął.

I otworzył umysł.

Był wdzięczny za pierwsze spojrzenie.

Wystarczyło, że popatrzył w oczy smoka, że ten krótki moment trwał tak krótko, a jednak zmienił wszystko. Dojrzał tam bratnią duszę, zaprzeczenie twardych zasad i przekreślenie grubą linią trzystuletniej tradycji, która wobec tej jednej chwili stała się nieistotną błahostką.

Był wdzięczny za pierwszy dotyk.

Przełamanie bariery, coś niemożliwego, nieosiągalnego. Coś, co nawet jako sen było surrealistyczną wizją przyszłości, wydarzyło się naprawdę. Dotyk chłodnych łusek, ich faktura, ułożenie. Wciąż pamiętał doskonale, opuszki palców zapamiętały za niego moment zmieniający pogląd na życie.

Był wdzięczny za loty.

Za wiatr, za morską bryzę. Za cząstkę wolności, tej upragnionej wolności. Za chwilę zapomnienia, rozemocjonowane krzyki i adrenalinę. Za to, że żył w dwóch światach równocześnie. Razem z nim.

Był wdzięczny za zaufanie.

Obustronne. Niekończące się. Każdy upadek, z którego smocze skrzydła go ocalały, za to, że nigdy nie pozwolił mu zginąć i nigdy nie wątpił, że Czkawka zrobiłby to samo na jego miejscu.

Był wdzięczny za wiarę.

Bo Szczerbatek zawsze w niego wierzył. Cały świat mógł się obrócić, mogli zostać sami sobie przeciwko całej armii, jednak wciąż by wierzył, że zwyciężą. Razem. Uwierzył w małego chłopca, dał mu również wiarę w siebie i dumnie obserwował jak pnie się na szczyt, by sięgnąć chmur.

Był wdzięczny za wsparcie.

Zawsze i wszędzie. W każdej sytuacji, chwili, momencie życia, Szczerbatek stał murem za przyjacielem, i choćby sam miał przyjąć na siebie grad strzał, zrobiłby to. Był nieruchomym filarem, który podtrzymywał Czkawkę, nawet gdyby świat miał się skończyć.

Był wdzięczny za wspomnienia.

Ich historia zmieniła nie tylko ich samych. Zmieniła ludzi, świat, otworzyła wikińskie oczy, obmyła krew i śmierć z codzienności. Nauczyła czym jest oddanie, pokazała istotę istnienia od nieznanej dotąd strony. Czkawka teraz żył inaczej, żył lepiej.

Był wdzięczny za przyjaciela.

Zawsze go miał. Zawsze mógł na niego liczyć. Zawsze będzie go kochał, niezależnie od tego, co przyniesie los.

I chociaż teraz ich podróż dobiegała końca, a wszystko to cisnęło mu się na usta, Czkawka... nie powiedział ani słowa. Nie musiał. Bo wystarczyło jedno spojrzenie, aby zrozumiał, że Szczerbatek to wie.

Łzy wysuszył wiatr spod smoczych skrzydeł, wkrótce wyspa jakby zmalała. Czas może i dobiegł końca.

Lecz historia chłopca i jego smoka osiadła w ich sercach po wieczność.

_______________

[KONIEC]

🎉 Zakończyłeś czytanie ɪɴꜰɪɴɪᴛʏ. ʰⁱᶜᶜᵘᵖ & ᵗᵒᵒᵗʰˡᵉˢˢ 🎉
ɪɴꜰɪɴɪᴛʏ. ʰⁱᶜᶜᵘᵖ & ᵗᵒᵒᵗʰˡᵉˢˢ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz