Qᴜᴀᴛᴇʀᴠᴏɪꜱ

586 46 2
                                    

quatervois - (n.) a critical decision or turning point in one's life

_______________


Zawsze wydawało mu się, że osobowość można ocenić po wyglądzie, czynach, czy zachowaniu w towarzystwie innych osób. Przynajmniej tak mu mówiono, więc prawdopodobnie długotrwałe słuchanie tego - jak się później okazało - kłamstwa, sprawiło, że sam zaczął w to wierzyć. Dlaczego?

Przecież to było banalnie proste i wręcz cudownie bezproblemowe. Widzisz kogoś, spędzasz z nim jeden dzień, po czym przekonanie (lub nie) do danej osoby uderza cię jak piorun samego Thora. Dzięki temu nie marnujesz czasu na znajomość, która cię nie interesuje albo angażujesz się w nią na tyle, ile tylko zechcesz; brzmiało to przynajmniej jak złoty środek na wszystkie kontakty międzyludzkie.

I cóż... Czkawka na początku miał co do tej metody dość mieszane uczucia, niezależnie od tego czy Stoick utrzymywał tezę o istotności czynów wikinga w życiu, czy szatyn sam obserwował działanie tego mechanizmu co dnia. Później, gdy będąc jeszcze nastolatkiem z przysłowiowym mlekiem pod nosem, zaczął dostrzegać prawdę w czymś, co dotąd pojmował za wręcz niewyobrażalnie denne.

Nie zabiłeś smoka? Wówczas przestawałeś istnieć. Już nawet sama próba wykazania się zdolnością rzucania toporem w krtań latających gadów była o niebo lepsza niż nie robienie kompletnie niczego w tym kierunku. A powiedzmy to prosto z mostu - Czkawka należał do tej drugiej grupy i tak też właśnie był postrzegany. Czyli nijak.

Lubił pracować w kuźni. Możliwe, że po prostu lubił Pyskacza albo sam fakt przebywania poza domem w jednym z niewielu miejsc, w których mógł być sobą. Z jednej strony ta niewidzialność mu się podobała (brak istnienia w społeczeństwie równał się z brakiem problemów), a z drugiej nieśmiało marzył o tym dniu, w którym złamie tą głupią zasadę powierzchowności. Że nadejdzie tak zwany punkt zwrotny w życiu jego i ich wszystkich, co więcej - to właśnie Czkawka go przywoła.

Częściowo mu się udało. Na początku.

Bo to najpierw jego życie uległo zmianie, nawet za szybko, by zdążył zauważyć ten jeden moment. Trwał przecież tylko kilka sekund. To prawie nic, a jednak wszystko co dotychczas znał, w co wierzył i za czym podążał... Trafił szlag.

Gdy węgielek, którym próbował uwiecznić dotąd nieznanego im smoka spadł na dno urwiska, a spojrzenia chłopca i pomiotu samej śmierci, czegoś przerażającego, czegoś co już w myślach wzbudzało ciarki i grozę, spotkały się... Czkawka już wiedział, że to właśnie wtedy podjął decyzję.

Przez jedną chwilę, która wywróciła świat, w którym żyli, do góry nogami.

Teoria o ocenianiu po rzeczach zupełnie nieistotnych upadła, rozsypując się pod jego stopami jak piasek. Nie znał tego smoka. Nie wiedział jakich czynów dokonał, ile zwycięstw odniósł albo ile porażek, jednak... Jednak chciał go poznać.

I poznawali się przez zupełnie coś innego, niż Czkawka myślał. Przez dotyk, gesty, empatię.

Nie mogli przecież rozmawiać, ale Czkawka i tak to robił. Mówił do Szczerbatka, opowiadał o sobie i innych, zwierzał się z problemów, których nie miał odwagi wyznać nawet ojcu. Być może robił to, ponieważ smok nie miał możliwości odpowiedzieć mu słowami, w związku z czym krytyka czy wyśmianie nie wchodziło w grę. Jednakże bardziej skłaniał się ku teorii, że po prostu mu zaufał, a co ważniejsze - wiedział, że Szczerbatek go rozumie. Pokazywał mu to na wiele sposobów: mruknięcia, warknięcia, czasem bulgotanie albo zwyczajny kontakt wzrokowy.

I właśnie wtedy doszli do momentu, w którym Czkawka zauważył, jak niepotrzebne są słowa. Nie używali ich, więc nauczyli się porozumiewać bez nich. Czasem odnosił wrażenie, że tak jest nawet lepiej.

Uciekał do smoka, do swojego cichego rozmówcy co dzień, a wciąż miał mu tyle do powiedzenia. Chciał dziękować, żalić się i wyrażać wszystko to, czego wyrazić nie potrafił w towarzystwie kogokolwiek innego niż właśnie jego. Otulał się czarnymi skrzydłami, razem dzielili się ciszą, tak piękną, tak mocno określającą ich obu. Dwie dusze, samotne i milczące odnalazły siebie pośród chaosu szalonego życia, by po prostu istnieć wspólnie.

Czkawka wkrótce potem zapragnął zmienić ten świat. Zmyć krew, przetrzeć kurz, przetopić broń. Pokazać, że można inaczej, lepiej. Smocze szkolenie traktował jako zrządzenie losu, to fakt, jednak kiedy zauważył, że szanse na wygraną - o zgrozo - niebezpiecznie rosną, nie miał innego wyjścia niż pójść dokładnie tą drogą, którą nauczył go kroczyć Szczerbatek i postawić się wszelkim, istniejącym tradycjom.

Gdy wówczas szedł na spotkanie z Koszmarem Ponocnikiem, nie wiedział czy w ogóle to przeżyje. Mimo to, chyba nie zwrócił na to większej uwagi, bo choćby miał zginąć... Zakończy to tak, jak zakończyć powinien.

Wtedy myślał, że właśnie to będzie punktem zwrotnym tym razem w życiu wikingów, że wypełni drugą część planu, a świat nareszcie złoży broń i na Archipelagu zapanuje wymarzony przez niego pokój.

Każdy człowiek się jednak myli, Czkawka również.

Bo dopiero widok skutego, obezwładnionego przyjaciela złamał mu serce na tyle, żeby w końcu znalazł wewnętrzną siłę i wykrzyczał wikingom w ten czy inny sposób to, czego nauczył go nie kto inny, jak właśnie stworzenie tak uparcie mordowane przez wieki. Mordowane mimo tego, że nikt nie patrzył jak bezbronne są wobec swojego króla, jak inteligentne i współczujące potrafią być oraz, że łata żądnych krwi gadzin została naszyta wyłącznie przez ludzi.

Zamierzał to udowodnić za wszelką cenę, a bitwa na Wyspie Smoków miała być początkiem rewolucji.

A stała się historią.

_______________

cdn.

ɪɴꜰɪɴɪᴛʏ. ʰⁱᶜᶜᵘᵖ & ᵗᵒᵒᵗʰˡᵉˢˢ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz