~Percy Jackson i Lira Apollona~

90 5 6
                                    

I wtem boskie orędzie zgarnęło wielkie żniwo, wody zaś rozstąpiły się trwożnie pod wpływem sił, których zwykły śmiertelnik ogarnąć wzrokiem nie może.
-Nadszedł czas, Percy Jacksonie...
----
Głos w głowie bruneta pobrzmiewał jak dudniący dzwon, szepczący w dźwiękach starą, złudną mantrę uszom chłopaka, zatruwając powoli jego znużony umysł. Wiercił się przez sen niemiłosiernie, zrzucając z siebie koc, a na jego ciele pojawiły się delikatnie, małe krople potu, powoli zostawiając ślady na rozgrzanej twarzy herosa, pod którą wrzała krew bogów. Jego oddech nabierał tempa, aż do momentu, gdy nie potrząsnął nim Grover.
Przestraszony podniósł się z łóżka, patrząc prosto w te jego kozie oczy.
-Grover, ja... Miałem wizję.

----
Satyr nalewał powoli soku z winogron do obu kubków, nadstawiając nieco uszy. Kiwał głową ze zrozumieniem, kiedy z zamyślenia wyrwał go głos syna Posejdona.
-Stary, mógłbyś przestać żreć karton? Czy ty mnie w ogóle słuchasz?- ciemnowłosy spojrzał niezrozumiale to na Percy'ego, to na karton, na Percy'ego, na karton.
-Cholera. Wybacz...-uśmiechnął się nerwowo.-Czyli mówisz, że widziałeś w śnie Zeusa i swojego kochanego tatusia, tak?
Chłopak westchnął.
-Tak. Widziałem ich jak przez mgłę, to wszystko było tak... nieprzyjazne, tak realne...Mój ojciec był taki poważny, zaniepokojony. To musiało coś znaczyć.
-To mogło znaczyć albo to, że jesteś zdrowo szurnięty, albo Bogowie dają Ci znak, że coś dzieje się na Olimpie.

Perseusz krążył po pokoju niespokojnie, oczekując dalszych wskazówek od najwyżwzych. Odkąd jego życie uległo zmianom, z ofiary losu to herosa, nic nie było takie samo. Kolejny głęboki wdech-Świeże powietrze dobrze mu zrobi. Zarzucił kaptur swojej wełnianej, zielonej bluzy i wyszedł na dwór. Powoli jego dłonie wsunęły się do kieszeni, szukając w nich ciepła i podparcia, a zatem, inaczej mówiąc -poniekąd zwykłej wygody.
Usiadł na ławce i zmrużył oczy, wsłuchując się w śpiew natury, piskliwe ćwierkanie ptaków i szmer owadów, aż po szelest zwierząt w okolicznych zaroślach. Dumał tak dłuższych parę chwil, gdy nagle wszystko ustało. Do bruneta zamiast odgłosów charakterystycznych dla matki natury zaczęła docierać cicha, tajemnicza melodia liry, oraz delikatny męski głos, który szeptał, szeptał w żadnym kierunku, niż jego. Śpiewał słowa spokojnie i tak pięknie, że nie był w stanie otworzyć nawet oczu.

"Mój drogi Perseuszu
Cóż rzec ja mogę stąd?
Słuchaj młody herosie, co zawsze rwie się pod prąd
Ja misję mam dla Ciebie, coś silny jest jak lew
Ktoś skradł mi moją lirę, której słyszysz zew.
Znajdź mi proszę złodzieja, zaprowadź go przed sąd.
O młodzieńcze o wielkim sercu, co zawsze rwie się pod prąd."

One Shoty dla żądnych przygód!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz