Prolog

416 16 32
                                    


Minął ostatni zakręt z piskiem opon. Ten czarny nissan nie może mu zwiać. Ściga go dobre piętnaście minut ulicami prawie pustego Chicago. Jest czwarta rano i nie może się nadziwić, że wciąż go nie złapał. Jedzie sam. Nie dlatego, że jego partner nie chce z nim być, ale dlatego, że to on nie chce swojego partnera przy sobie. Wyraźnie dał do zrozumienia Kevinowi co chce zrobić i nie chce wciągać go w kolejną aferę. Wszystko przez wydarzenia z przed tygodnia. Gdy na akcji wszedł do domu podejrzanego i został postrzelony. Piętnastoletni gnojek wyciągnął broń i wymierzył w policjanta. Idealnie trafił w minimalną przestrzeń między pasem, a kamizelką. Ruzek padł na ziemię, a chłopak uciekł. Gdy go znaleźli był prawie nieprzytomny. A chłopaka nie znaleziono. W szpitalu połatali go i odesłali do domu. Voight był wściekły, że Ruzek mimo iż sierżant wstrzymał szturm, nie posłuchał go. Dlatego też kazał mu się nie pojawiać w wydziale.

Siedział w domu i zastanawiał się, co zrobił nie tak? Nie był rozkojarzony ani zbyt pewny. Widział jak chłopak sięga za pasek, ale nie zareagował. Nie chciał mieć na sumieniu kolejnego dzieciaka, który ma po prostu zły przykład. Chciał być znów dobrym gliną. Pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia. Otwarł je trzymając się za ranę. Za nimi stałą Kim. 

- Co tu robisz? - zapytał głosem pełnym bólu.

- Przyszłam zobaczyć co z tobą? - wyjaśniła - Voight był wkurzony. Z resztą słusznie.

- Chcesz mi prawić kazania? - miał tego dość, wystarczy, że rozmawiał z Halsteadem i Olinskim

- Nie! - odparła - Posłuchaj, nie wiem co się dzieje z tobą? To przez nasze rozstanie? Czy to co się stało w zeszłym miesiącu...?

- Kim! - uciszył ją gestem - To nie jest przez nic. Pomyliłem się. To wszystko. - wyjaśnił, chcąc ją zbyć. 

- Pomyliłeś? Mogłeś zginąć! - wykrzyczała

- Mogłem! - westchnął - Lekarz kazał mi odpoczywać, więc wybacz, ale... - próbował zamknąć drzwi, kobieta je zatrzymała.

- Pamiętaj, że na mnie możesz liczyć. - oznajmiła, na co Ruzek tylko przytaknął.


Tak więc, gdy wrócił już do pracy, miał tylko jeden cel. Znaleźć chłopaka. Ku jego zaskoczeniu nie było to proste, a i musiał to ukrywać. Przed wszystkimi. Nawet Al nie wiedział. A zazwyczaj jemu mówił najwięcej. Tym razem musiał ogarnąć to sam. Szukał po swoich informatorach i w końcu dostał cynk. Kevin chciał pomóc jednak Adam uniósł się honorem, a może po prostu nie chciał go mieszać z czystej koleżeńskości. W każdym razie powiedział oficerowi co planuje, aby w razie kłopotów mieć do kogo zadzwonić. Od wczorajszego wieczoru koczował pod domem chłopaka. Informator powiedział, że wrócił tam zaraz po tym jak policja zwinęła się stamtąd. Około drugiej zobaczył jak wchodzi do niego dwóch innych mężczyzn. Latynosi z bandanami na głowach. Wiedział, że to członkowie gangu. Wyjął aparat i zrobił parę zdjęć. Chciał mieć na wszystko dowód, w końcu nie zamierzał złapać chłopaka i zrobić mu krzywdę. Chciał go zamknąć, a do tego potrzebował dowodów. Po godzinie mężczyźni wyszli, a kilkanaście minut po nich wyszedł i jego podejrzany. Ruzek wyczuł szansę. Wysiadł i z swoim Springfildem w dłoni wolno zmierzał w jego stronę. 

- CPD! - krzyknął - Odwróć się powoli i połóż ręce na maskę. - dodał. Czuł, że ma go w garści. Nie przypuszczał, że chłopa znów go zaskoczy. Wyjął gaz i psiknął w stronę oficera. Był na tyle daleko, że zamach się nie udał. Jednak część rozpylonego gazu unosiła się jeszcze w powietrzu drażniąc gardło i oczy policjanta. Ruzek kaszląc odsunął się w ostatniej chwili od auta, które ruszyło z piskiem opon. 

Wkurzony dobiegł do swojego Dodga i ruszył w pościg. To po części przez gaz pieprzowy, a po części wściekłość, policjant nie mógł dogonić chłopaka. Drugi raz wykiwany przez piętnastolatka. To straszny cios w i tak podziurawione ego Adama. Wjechali w centru. Tutaj o tej godzinie krążyło już kilkoro mieszkańców Chicago. Zmierzali przede wszystkim do pracy. Adam miał dość. Docisnął pedał gazu tuż za kolejnym skrzyżowaniem i nagle poczuł jak coś uderza o karoserię.  Zatrzymał się gwałtownie dobre kilka metrów dalej. Bał się patrzeć w lusterko wsteczne. Po prostu wyszedł z auta i spojrzał na drogę za nim. Na środku leżał człowiek. Ruzek zbladł i podbiegł do ofiary. 

- Hej! - krzyknął, widząc jak osoba podnosi się - Proszę się nie ruszać! Wzywam pomoc. - sięgnął po telefon i już miał nadać wezwanie, gdy spojrzały na niego zamglone zielonoszare oczy. Przez moment wydawało mu się, że śni, ale po chwili poczuł, że jednak nie. 


Przeciągnęła się na łóżku, nabierając głęboko powietrza. Uwielbiała być wyspaną, a tutaj często tego doświadczała. Samotne mieszkanie było czymś czego potrzebowała całe życie, ale nawet o tym nie myślała. Wyskoczyła z łóżka, zrobiła kilka ćwiczeń rozciągających zastygłe podczas snu mięśnie i poszła do kuchni. Włączyła ekspres zdejmując z siebie koszulkę. Wrzuciła ją na krzesło i zdjęła resztę.  Z komody wyjęła dres. Uwielbiała poranny jogging. Przyleciała do Chicago jakiś miesiąc temu, a już czuła się jak w domu. Robiła wszystko na co miała ochotę. Mogła wszystko. Czuła się królową swojego życia. Wypiła kilka łyków zabarwionego na kolor jasnobrązowy, wcześniej czarnego napoju i zbierając telefon wyszła pobiegać. 

Przebiegała kolejną, pustą o tej godzinie drogę. Nawet nie myślała, że jest prawie czwarta. Nie spojrzała na zegarek. Ale o dziwo na tej półkuli pięć godzin snu wystarczało jej w zupełności. Właśnie w uszach zabrzmiała jej ulubiona piosenka. Animals. Uśmiechnięta wbiegła na kolejne przejście i poczuła ogromny ból. Uderzyła w nadjeżdżający pojazd. Obróciła się jak baletnica robiąca piruet i upadła na twarz. Zaklęła sobie pod nosem i wolno podnosiła z ziemi.

- Hej! - usłyszała za sobą męski głos - Proszę się nie ruszać! Wzywam pomoc. - odwróciła głowę w jego stronę i zobaczyła wystraszonego blondyna z zarostem. Trzymał w dłoni telefon wolno kucając obok niej. Bezczelnie gapił się prosto w jej oczy, a jego szczęka opadała. Dziwna złość zapanowała nad nią i nie wiedząc kiedy wymierzyła mu siarczysty policzek. - HEJ!!! - oburzył się trzymając za twarz. 

- Ślepy jesteś! - krzyknęła 

- Ja! - był wciąż w szoku - Chcę pomóc, a ty mnie bijesz! 

- Bo mnie potraciłeś tym rzęchem! - odparła wskazując na jego własność, a potem zaczęła zbierać się z ziemi. 

- Rzęchem!? - defensywna postawa dziewczyny wprawiła go w konsternacje. Zapomniał co miał zrobić.  Wciąż patrzył tylko na brunetkę, która wstawała powoli otrzepując się z kurzu.

- O co ci chodzi? - złapała się za łokieć, który bolał ją najbardziej z wszystkich kończyn. To nim uderzyła w bok pojazdu.

- Mnie? - otrząsnął się z tej całej sytuacji - Wbiegłaś mi pod koła! Uderzyłaś mnie! Masz do mnie pretensję! A do tego zbiegł mi podejrzany! - warknął - To ja powinienem zapytać, o co ci chodzi?



JEST! NO NIE WIERZĘ!!!

ko_ko_ryczka SPECJALNA DEDYKACJA ZA WENĘ NA POCZĄTEK.

OMG!!! JAK TO SIĘ UDA TO PADNĘ! 

ADES - Chicago P.D. FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz