2007

54 7 0
                                    

- Co ty gadasz, Marshall?

- Nie ufasz mi?

- No, szczerze mówiąc to niekoniecznie.

- Błagam Nyssa. Nie mamy wiele czasu..

- Czasu na co?

Przerwał im głośny wrzask i huk przewracanych ławek szkolnych. Chłopak pociągnął Nyssę za rękę tak gwałtownie, że ta niemal się przewróciła.

- Musimy dostać się na Long Island - powiedział, ciągnąc ją przez korytarz.

- Gdzie przepraszam?

- To w Nowym Yorku.

- W Nowym Yorku. Nowym Yorku po drugiej stronie kraju.

- Możemy iść dalej?

- A możesz wytłumaczyć mi co, u diabła, się tu wyprawia?

- Potem. Chodźmy.

- Chyba żartujesz. Nigdzie z tobą nie pójdę psycholu.

Odezwał się ryk, coraz bliżej nich. Dziewczyna zbladła.

- No dobra, może jednak wyjdę razem z tobą.

Wybiegli z budynku na ciepłe majowe powietrze. Parking był prawie pusty - w końcu była już osiemnasta. Nyssa została po lekcjach z Marshallem, żeby dokończyć projekt z techniki. Co prawda przyjaciel nie miał żadnych uzdolnień manualnych, ale stanowił miłe towarzystwo no i podtykał jej pod nos rodzynki w czekoladzie.

Marshalla poznała na początku roku szkolnego. Chłopak wydawał jej się trochę dziwny - rude włosy sięgały mu prawie do ramion. Jego całą garderobę stanowiły koszulki różnych organizacji pozarządowych - tego dnia była to akurat koszulka Greenpeace'u - bojówki moro i trampki. Jednak po krótkim zapoznaniu się okazało się, że dogadują się bardzo dobrze. W końcu Nyssa też nie była do końca normalna. Trzymali się razem, z daleka od wszystkich tych szkolnych dramatów i tragedii. Było dobrze. Do czasu.

- Co ty wyprawiasz?! - wrzasnęła, gdy chłopak zaczął zdejmować spodnie. - I.. ile ty produkujesz testosteronu, że masz takie owłosione nogi?!

Marshall zrzucił bojówki, a zaraz potem skopał buty. Nyssa zaniemówiła, gdy zobaczyła, że zamiast stóp jej przyjaciel miał.. kopyta. Zamarła. Co to za chory żart?

Satyr włożył palce do ust i zagwizdał donośnie, rozglądając się nerwowo. Nic się nie wydarzyło.

- No dalej - mruknął z narastającym przerażeniem. - Ile można czekać?

Jak na zawołanie z drzwi głównych szkoły wyskoczył pies. Znaczy, byłby to pies, gdyby nie miał czterech metrów wzrostu i ziejących czerwienią ślepi.

- Di immortales! - wrzasnął Marshall, ale jego słowa docierały do dziewczyny jak przez mgłę. - Piekielny ogar.

Szok opanował Nyssę tak bardzo, że pomimo śmiertelnego strachu, nie ruszyła się z miejsca. Przyjaciel złapał ją za ramiona, szarpiąc i mówiąc coś, ale nie rozróżniała słów. Stopy jakby wrosły jej w beton.

Satyr odwrócił się przodem do potwora, oddzielając go od dziewczyny własnym ciałem.

- No, próbuj Azorku - warknął wyciągając coś spod koszulki. Zaczął grać na drewnianych piszczałkach skoczną melodię, która chyba bardziej rozśmieszyła ogara niż rzeczywiście mu zaszkodziła. Nyssa wciąż stała jak z kamienia, próbując ogarnąć tą absurdalną scenę, która się przed nią rozgrywała.

Dziewczyna zauważyła, że muzyka chyba rzeczywiście działa jakoś na monstrualnego psa. Nie mógł biec - gdyby tak było, zapewne pożarłby ich obu w dwie sekundy. Chodził jakby zanurzony w gęstym kisielu - jego ruchy były w zwolnionym tempie.

opuszczona || nyssa barreraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz