2010

37 5 1
                                    

Nyssa w milczeniu pomagała składać namiot należący do trzeciej kohorty. Rzymianie pakowali się, szykując do powrotu do San Francisco. Był ósmy sierpnia. Tydzień temu pokonali wspólnie Gaję.

Tydzień temu zginął Leo Valdez.

Pamiętała dobrze dzień, kiedy ten kretyn przybył do obozu ponad pół roku wcześniej. Poprzednie pół roku było stresujące dla wszystkich mieszkańców Dziewiątki z powodu śmierci Beckendorfa i klątwy, więc kiedy nowo przybyły zaczął co chwilę rzucać swoimi głupimi żartami, Nyssa miała ochotę ukręcić mu łeb gołymi rękoma. Z czasem poznała się na jego geniuszu i zaczęła doceniać jego humor. Oczywiście nadal ją irytował - szczególnie gdy próbował znaleźć jej chłopaka w obozie, nie rozumiejąc co oznacza proste "nie". Z niezmierną ulgą przyjęła fakt, że chłopak zdjął z jej ramion funkcję grupowej. Szczerze jej nienawidziła i wiedziała dobrze, że się do niej nie nadaje. Chłopak co prawda, nie był wiele lepszy - w końcu większość czasu spędzał w Bunkrze 9 - ale nie rozwalił ich domku ani nikogo nie podpalił, więc dziewczyna uznała, że w sumie nie zawalił po całej linii.

Całym rodzeństwem pomagali mu w budowie Argo II, chociaż wiedzieli, że ostateczną część zadania będzie musiał wykonać sam. W dniu, w którym miał wyruszyć razem z Jasonem, Piper i Annabeth do Obozu Jupiter, domek Hefajstosa zorganizował dla niego mały pożegnalny komitet. Gdy stanął przed nią wyszczerzony od ucha do ucha - tak jakby wcale nie groziła mu niemal pewna śmierć - Nyssa zmierzyła go taksującym spojrzeniem, starając się ukryć targającą nią troskę. Odchrząknęła i podała mu dłoń.

- Powodzenia - powiedziała poważnie. - I no.. nie zgiń.

Leo, o ile to w ogóle było możliwe, uśmiechnął się jeszcze szerzej i przewrócił oczami.

- No chyba żartujesz - zawołał.- Wyjeżdżam na spotkanie z wielką i okropną boginią, która pewnie mnie zabije, a jedyne co mi oferujesz to jakiś marny uścisk dłoni? No chodź tu, siostrzyczko!

Przyciągnął ją do niedźwiedziego uścisku i ścisnął, prawie łamiąc jej żebro. Nyssę zamurowało - w końcu nikt jej nie przytulał od prawie trzech lat - ale po chwili uśmiechnęła się nieśmiało i poklepała Leona niezdarnie po plecach. Gdy chłopak odsunął się od niej, odwróciła się na pięcie i wytarła po kryjomu łzy, wychodząc szybko z domku.

Niedługo potem dołączył do niej Harley, który nie mógł pogodzić się z odejściem ukochanego brata. Ten dzień Nyssa spędziła z przyczepionym do niej, wybuchającym co jakiś czas płaczem dziewięciolatkiem, ale nie miała do niego pretensji. Gdyby mogła, sama przytuliłaby się do Beckendorfa i nigdy go nie puściła.

Gdy Leo wrócił do obozu, nawet nie zdążyła go zobaczyć. Walka z potworami była zbyt zacięta, by móc przerwać ją na rzecz powitania przybyszów. Widząc Argo II na niebie z radością pomyślała, że po zakończeniu tej strasznej bitwy przywita w końcu brata. Przeliczyła się.


***


Po złożeniu wszystkich namiotów, nadszedł czas na przerwę na lunch. W ciągu ostatnich dni zasady funkcjonowania obozu przestały obowiązywać, więc każdy jadł tam gdzie miał ochotę. Nyssa porwała ze stołu talerz kanapek i udała się w stronę jeziorka kajakowego, by w towarzystwie wodnych najad zjeść posiłek.

Nad brzegiem zobaczyła małą, zgarbioną postać, moczącą nogi w wodzie. Westchnęła cicho.

- Też lubię tu przychodzić - powiedziała.

Podeszła bliżej jeziora i usiadła po turecku, kładąc talerz kanapek na ziemi. Wpatrywała się z troską w chłopca, który nijak nie zareagował. Czy tak czuł się Percy rok temu?

- Przyniosłam jedzenie - oznajmiła, przesuwając talerz w stronę brata.

Harley spojrzał z ukosa na jego ulubione kanapki z morelowym dżemem, ale odwrócił się usiłując utrzymać kamienną twarz. Po chwili jednak porwał jedną kromkę i wsadził ją sobie do ust. Nyssa uśmiechnęła się delikatnie. Dobrze, że przynajmniej zaczął jeść. Przez ostatnie kilka dni unikał większości posiłków.

- Nienawidzę przepowiedni - powiedział gniewnie. - I nienawidzę bogów.

Nyssa spojrzała w górę, spodziewając się sieci błyskawic rozdzierającej niebo, ale nic takiego się nie wydarzyło. Może bogowie byli wciąż trochę skołowani swoim rozstrojem osobowości. Albo po prostu nie brali takich słów z ust dzieciaka na poważnie.

- Jak my wszyscy, młody - mruknęła.

- To dlaczego wciąż im pomagamy?

"Dobre pytanie" pomyślała, biorąc do ręki kanapkę z serem. Wzruszyła ramionami.

- To nasi rodzice, Harley. Nie najlepsi, ale wciąż rodzice. Zresztą, pomyśl jak byłoby na świecie, gdyby przejęła go Gaja.

- Niefajnie?

- Niefajnie - potaknęła. - Wybieramy mniejsze zło, że tak powiem.

Rozległ się grzmot. "Och, zamknij się!"- pomyślała dziewczyna. Harley wpatrywał się w plotkujące pod powierzchnią wody najady. Dziewczęta spojrzały na chłopca, po czym zachichotały i odpłynęły poza zasięg wzroku. Dziewięciolatek mimowolnie zaczął bawić się nogawką ogrodniczek, szarpiąc nitkę, wystającą z białego szwu. W brązowych oczach błysnęły łzy.

- Jak śmierć Leo może znaczyć mniejsze zło?

Nyssa nie umiała odpowiedzieć na to pytanie, ale przeklnęła w duchu. Dlaczego w ogóle prowadziła tę rozmowę? Sama była w rozsypce, więc tym bardziej nie powinna nikogo pocieszać.

Westchnęła, rozsmarowując na kanapce ketchup w kształt uśmiechniętej buzi.

- Nie wiem, młody. Świat nie jest sprawiedliwy. Szczególnie ten grecki. Ale trzeba się jakoś trzymać, wiesz?

Podała mu kanapkę, ale chłopiec nie wziął jej do ręki. Spojrzał na siostrę, która dopiero zauważyła jak bardzo zbolałą miał minę. Wybuchnął płaczem tak rozpaczliwym, że równie dobrze mógł wyrwać Nyssie serce i wrzucić je do pieca hutniczego. Harley rzucił się na szyję siostry, przytulając ją mocno, przy okazji wytrącił jej z ręki kromkę chleba, która spadła na dziewczynę, brudząc keczupem cały jej kombinezon. Latynoska zignorowała to i wtuliła się w chłopca, przyciskając go do piersi, jakby starając się ochronić przed całym złem tego świata. Słuchając przeszywającego szlochu brata, w niej samej pękły hamulce. Siedzieli długo, dopóki Harley nie uspokoił się na tyle, by móc normalnie oddychać. Odsunęła go od siebie, chwytając jego twarz w dłonie i ocierając kciukami mokre policzki.

- Wiesz co ci powiem? Myślisz, że naszego grupowego, wspaniałego macho Leona Valdeza, załatwiłaby jakaś pierwsza lepsza baba zrobiona z gruzu?

Harley chlipnął cicho.

- Nie?

- Oczywiście, że nie! - powiedziała z uśmiechem. - Jak dla mnie, to skrywa się gdzieś niedaleko, czekając na odpowiedni moment, żeby zrobić wejście godne jego samego - im więcej Nyssa mówiła, tym bardziej zapadała się w sobie, myśląc jakie kłamstwa wciska bratu. Chociaż może.. jeśli nie Leo to kto? - A może po prostu się zgubił? Wiesz jaki on jest. Cud, że głowę ma nadal na karku.

- Zgubił się..?

Oczy chłopca nagle zmieniły się - zamiast łez, błysnęła w nich determinacja. Otarł mokry nos rękawem koszulki i wstał. 

- Już wiem co muszę zrobić - powiedział poważnie. - Pomogę mu wrócić. Sprowadzę Leo do domu.

Pobiegł pędem w stronę domku Dziewiątego. Wrócił po chwili, żeby zgarnąć kilka kanapek z nutellą i znowu zwiał. Nyssa uśmiechnęła się słabo. Przynajmniej jedno z ich dwójki odzyskało nadzieję na ponowne zobaczenie brata.

opuszczona || nyssa barreraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz