Koniec Beztroski

5 0 0
                                    

   16 urodziny, jako że jestem najstarszy to miałem je pierwszy, pomijam Ernesta który urodził się na sylwestra, zawsze dwa dni przede mną. Świętowane było, już oficjalnie w towarzystwie alkoholu, bo czemu nie. Na obiad, szwedzki stół, kraby, homary, ryby, owoce morza, schab świeżo zdjęty z grilla, i klasyk czyli dwa kurczaki. Wyjątkowo oprócz naszej paczki i rodziców zeszła się połowa wioski, no i oczywiście, lokalne dziewczyny. Tańce i harce trwały do rana. Nikt nie przypuszczał ze tak szybko wytrzeźwiejemy.
   Rano, pod osadę podjechał samochód i proszono naszych ojców o wyjście z domów. Po południu się z nami żegnali. A jednak. Wojna i pobór... Po odejściu ojca do armii zostałem sam. Matka zmarła po porodzie, ponieważ lekarz zasłabł a skalpel wypadł mu z ręki i przeciął tętnice matki. Zginęła po 8 godzinach. Gdyby nie kumple nie wiem, czy dałbym radę sam.
   Wieczorem chciałem pobyć sam, więc zabrałem notatnik, ołówek i coś do jedzenia. Zeszlem pod pomost i położyłem się w hamaku, który podczas połowów pomagał mi przy celowaniu z łuku. Byłem nawet niezły. Pod pokładem trzymałem własnoręcznie zrobioną kusze. Dzięki niej raz udało mi się upolować 4,5 metrowego jesiotra, a beltu z tamtego polowania nie znalazłem do dziś, bo przeszedł na wylot. Usiadłem w hamaku, i oczywiście woda wlała mi się do spodni, ale trudno, lubiłem to uczucie, byc do połowy w wodzie. W notatniku prowadziłem notatki, plany i rysunki, w tym marzenie jakim było dla nas w tedy ferrari, lub porsche. Ale dla mnie autem marzeń, jakie chciałem mieć za wszelką cenę, było BMW e34 podajże, którym mógłbym pojechać naa wakacje. Nie mam pojęcia czemu, ale miał urok w sobie, nawet większy niż włoski potwór jadący 250 kilometrów na godzinę. Ta bestia była luksusową i piękna. Gdyby Enzo Ferrari by ją zobaczył, zapewne z zazrosxi stałby się czerwony jak jego wozidła. Chwile później, przyszedł do mnie Chris, gdyż jako jedyny znał tą kryjówkę. Zaparł się o nogę pomostu i zapytał mnie:
-Boisz się?
-Czego? - odpalem
- O ojca, w koń...
-Głupszych pytań nie masz? - przerwałem i spokojnym tonem oparłem - tak, bardzo, z resztą sam wiesz.
-Ta wiem. Idziemy jutro do tej większej wiochy 3 kilometry z tąd, pójdziemy wzdłuż wybrzeża, zobaczymy, może będzie coś ciekawego. Idziesz?
-A co mi tam, idę z wami - oparłem na jego pytanie.
-To ranny ptaszku Czekaj na nas albo posbij dłużej bo idziemy wtedy gdy albo rybki, albo pipki - tak określaliśmy 10 bo w tedy złowić rybę było bardzo ciężko, w południe to było nie wykonalne wręcz. Poszliśmy w miarę podobnym czasie, i Kozaczek wpadł do wody.
   Rano poszliśmy do tej wioski. Idąc wzdłuż wybrzeża widzieliśmy piękny widok, zatokę, miasto, i nawet bogatsze dzielnice. Ale nas wszystkich wcisnął w ziemię dźwięk syreny okrętowej. Zobaczyliśmy bardzo ładny i wręcz ekskluzywny kuter, a zza niego, ze 100 dalej pojawił się niszczyciel, potężny, ciezko uzbrojony, okręt, na którego dziobie widniały dwie gigantyczne kotwice. Działa miał tak jak kabina kutra na jaki patrzyliśmy jeszcze chwilę temu. Niesamowite.
Gdy doszliśmy zatrzymaliśmy selfie w knajpie by coś zjeść. Ciągle myślałem o tym okręcie. W miłą j atmosferze czas zleciał do zachodu i musieliśmy wracać. Bez leżenia na pomoście położyłem się spać, myśląc o tej bestii.

W marynarce, wychowany.  Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz