Wojna to straszna rzecz. Dziękuję, powtórzyłem słowa milionów osób, w tym osób, które nawet dziadków nie pytało. Wracając do rzeczy. Jako iż nie było nic do roboty, wraz oficerami włączyłem się do gier karcianych. Po kilku przegranych się odbiłem i spłukałem jednego z podoficerów. Śmiechu nie było końca, tego po wypiciu za dużo napojów wysoko promilowych, również. W takiej atmosferze przyszło mi spędzić pierwszy dzień misji. Drugi dzień spędziłem na kuciu teorii z zakresu dowództwa na mostku. W sumie to nie ma czego opowiadać. Ośmiogodzinna służba, poprzedzona dwiema godzinami szkolenia teoretycznego i zwieńczona kolejna godziną, następnie czas wolny i czas spać by na zajutrz ponownie stawić się żywy i gotowy na kolejną dawkę rutyny.
Po kolejnych trzech dniach takich jak napisałem wcześniej, przed pójściem spać, dostałem dwie rzeczy: kawę i rozkaz stawienia się na mostek. Nie wiem ile sypali do tej kawy ale po dziesięciu minutach czułem się jakbym wstał w asyscie strzału. Innymisłowy momentalnie i skutecznie odechciało mi się spać. O ok 3 nad ranem podłączyliśmy się do konwoju, który mieliśmy eskortować. Był to jeden z dwóch. Pierwszy miałbyć od naszej obecnej w tamtej chwili lokalizacji to Hiszpanii, gdzie mieli być przejęci przez ich okręty ruchu oporu, a kolejny mieliśmy przejąć z otwartego morza do Wielkiej Brytanii na północ od strony wschodniej. Czyli albo mieliśmy płynąć kanałem La Manche, lub przez koło pod biegunowe. Po zajęciu pozycji, za pomocą silnego refrektoru sprawdziliśmy stan statków. W głównej mierze był to transport zaopatrzenia, w tym broni do wsparcia piechoty i z tego co mi powiedziano 25 czołgów i kilka tysięcy żołnierzy. Pierwszy dzień eskorty, od poprzednich różnił się tylko tym że z trzech godzin szkolenia miałem jedną, za to służba z ośmiu wzrosła do dwunastu godzin. Pożal się Boże. Gdyby nie kilka ton zapasu kawy to nie mam pojęcia jak udałoby mi się wykonać zadane mi polecenia. Drugi dzień niemal identycznie.
Zasnąłem od razu po służbie, nawet nie ściągając munduru, by się nie ugotować, rozpiąlem tylko koszule i rozporek. Spałem z pół godzinki i nagle, BUM! Zadrżało tak że zleciałem z piętrowego łóżka. Ała. Zapiolem co nialem rozpięte i wraz z innymi świeżo pobudzonymi wybiegłem na pokład i pobiegłem na mostek. Od razu rozpoczęto poszukiwania. Radar, sonar, reflektory i noktowizyjne lornetki działały non stop. Co do wybuchu. Oberwał jeden statek, na szczęście, nie było aż tak źle. Możliwe że dopłynął by do portu. Niestety nagle usłyszeliśmy drugi wybuch. Nic nie bylo widać. Ale, wraz z jednym z oficerów zauważyliśmy jedna ważna i przerażającą rzecz.
Keelwater torpedy. Od razu rozległ się alarm o możliwym ataku szwabskich U-Boot'ów u grupowanych w tak zwane wilcze stada. Poprosiłem o lornetkę. Pamiętając gdzie był keelwater, zauważyłem dwa peryskopy. Kazałem wypuścić bomby głębinowe na głębokość 15 metrów na zadane współrzędne. Niemalże za pierwszym strzałem trafiliśmy. Okręt eksplodował a ponad wodę wynurzyl się wyrzucony przez siłę eksplozji dziób i kawałek śród kadłuba. Chwilę później wykryliśmy kolejne dwa, z czego jednego zatopiliśmy a drugiego ciężko uszkodziliśmy i wzięliśmy załogę w niewolę. Czwarty ztaranowal jeden z transportowców. O tyłu wiedzieliśmy. Momentalnie samolot pokładowy Arado, który latał za sprawą łaski Boga chyba, poleciał szukać piątego, by możliwe szybko go zlikwidować. Po pięciu godzinach dostaliśmy powiadomienie że okręt zatopiono, gdy musiał się wynurzyć. Samolot wrócił, wylądował na wodzie i został zabrany przez dźwig na pokładzie naszego okrętu. Następnie złożono skrzydła i schowano go hangaru. Bardzo ładne widowisko, trzeba było przyznać. Jeszcze lepszym było obstawianie, czy ten złom zbudowany głównie z nadziei, wzbije się powietrze z rampy, czy się na niej rozleci. Po ataku, wzrosła czujność i żeby zaoszczędzić na kawie i zprawic byśmy byli lepiej skoncentrowani, odjęto nam dwie godziny dziennej służby. W takich warunkach udało nam się dopłynąć do Hiszpanii, wcześniej strącając trzy miśliwce, a czwarty załatwiła ta przerośnięta zabawka.
Na rzędzie do portu nas zatankowano i poplynalismy na miejsce przejęcia kolejnego konwoju. Dostaliśmy też powiadomienie o szczegółnej ochronie okrętu szpitalnego, gdyż ten miał kilka tysięcy ofiar ataku U-Boot'ów, sprzęt w ładowni i zero uzbrojenia. Pozwólcie że nie będę cytować słów jakie powiedziałem gdy się o tym dowiedziałem. Płynęliśmy trzynaście godzin i w środku dnia przejedliśmy konwój. Nie zgadniecie. Z 16 okrętów, ekortowanych przez kolejne 5, zostało 9 eskortowanych przez 2. Miało bo byś spowodowane że torpeda trafiła w jeden okręt z amunicja a odłamki zniszczyły cztery inne. Jak, kurwa jak. Ciekawe jak zareagował general, który ich tak rozstawił. Momentalnie zmieniliśmy ich rozstawienie. I zaczęliśmy drugi konwój, który miał zostać zwieńczony dwu tygodniowym urlopem. Na wysokości kanału, dostaliśmy rozkaz priorytetowy o zerwaniu szyku i wyruszeniu do bitwy. Popłynęliśmy my i niszczyciel, za nami leciały mysliwce i torpedowce. Zastaliśmy ciężko uszkodzony pancernik, bestie szwabów i szwabskiej marynarki, perłę Hitlera, pancernik Bismarck. Byl już uszkodzony. Byliśmy pierwsi na polu bitwy, oczywiście przywitani ostrzałem z ośmiu gigantycznych dział. Churchill zarządził za nieg spora nagrodę, gdyż ten zniszczył ich perełkę "Prince of Wales" lub jakiś inny ciężki krążownik. Chwilę później odwiedziły nas dwa brytyjskie i jeden polski okręt. Krążownik i dwa niszczyciele. Polacy, muszę przyznać atakowali naprawdę prężnie i skutecznie. Aczkolwiek czytając o tym co się tam stało, w całe im się nie dziwiłem dlaczego z takim impetem atakują. Chcę zemsty jest czasem lepsza niż nie jedna planowana miesiącami strategia. Polacy mi zaczęli imponować. W końcu, o świcie Bismarck obrócił się stępkom do góry. Udało się. Bismarck poszedł na dno. Triumfował każdy, nawet ci których z początku mieliśmy eskortować. Do eskorty przyłączyli się Polacy, a Brytyjczycy jakto na arogantów przystało, popryneli, zapewne sącząc herbatę i chwaląc się jacy to zajebiści nie są. Popłynęliśmy przez kanał, oszczędzać kawał czasu i ropy. Z Polakami naprawde dobrze się dogadywałem jakto Słowianin. Piliśmy do rana, patrząc na Włochów, Amerykanów i innych w naszych załogach, którzy co godzinę odpadali z popijawy. Widziałem w Polakach spory autorytet. Zarówno w kwestii bitweno strategicznych tak jak i w kwestii organizacji, wsporpracy i zawziętości w podjęte przez siebie cele. Dalem im w prezencie alkohol i list, z prośbą o informację, na tyle ile to możliwe. Oni zaś dali mi kopie albumu ich osiągnięć we wszelkich dziedzinach i tego co tam się dzieje. Czułem w nich naprawdę podziw. W tej atmosferze nie zauważyłem kiedy wpłynęliśmy do portu docelowego i zostaliśmy przywitani triumfem żołnierzy, cywili, imigrantów i władzy w tym Churchilla
CZYTASZ
W marynarce, wychowany.
Historical FictionOpowieść młodzieńca, który po przykrych zdarzeniach, wkroczył w szereg armii, kończąc służbę i życie, jako bohater narodowy. Wielce prawdopodobne iż kiedys ta wersja ulegnie zmianie lub powstanie remake