O świcie ruszyliśmy. Pożegnani przez tłumy żołnierzy i cywili w stoczni. Wraz z Vincim gadało mi się naprawdę przyjemnie. Był podobny do mnie tylko trochę bardziej ciekawski świata, jednak potrafiący zrozumieć co to prywatność i nie być natrętny. Po tygodniu spokojnej podróży, pod czas której oprócz sześcioma godzinnej warty i szkoleń, starałem się wykorzystać wszelkie luksusy okrętu, w tym wygrywajac w rzutki i karty. Znaleźliśmy się w umuwionym miejscu. Zaczęliśmy obmyślać strategie ataku.
-Atak planowany byl na 11:30, urządźmy go godzinę wcześniej. Za godzinę żaden cel nie zmieni swojego położenia aż tak bardzo, będzie nam asystować niska widoczność i mgła - zasugerowałem.
- Kto za? - wszyscy poparli - więc Kontynuuj - powiedział kapitan.
-Płyniemy od północy, cel mamy zatem na lewej burcie. Zatakujemy gdy cel sam nasunie się na celownik. Później będziemy zmieniać ułożenie dział wraz z przemieszczaniem się. Do okrętów na redzie wypuścimy po dwie torpedy kaliber 420mm, a do lotnictwa strzelamy że wszystkiego, co mamy.
-Wykonać! Działa 60 stopni, lewo na burt. Zredukować prędkość.
Zgodnie z przewidywaniem byliśmy na miejscu o 10:30 wraz z lekka mgła. Stałem przy lunecie, żołnierz za mną niecierpliwie czekał na komendę. W końcu, gdy cel sam nasunął mi się na środek tarczy celownika wyrzekłem długo wyczekiwane słowo "OGNIA!".
Wszystkie osiem armat od nas, osiem armat od drugiego okrętu i 16 dział z niszczycieli rozpoczęły ostrzał. Po kilku sekundach od chuku, kierwsze pocisku trafiły w port. Niszczyły doki, wierzę, okręty w budowie oraz wszystko wokół. Po półgodzinnym ostrzale z portu nie zostało nic, a stojące statki, legły na dnie pk ataku torped. Zniszczyliśmy wszystko w promieniu 2,5 kilometra. Cała naprzód i wracamy, z połowa baku i bez amunicji. Wieczorem, po krótkim spotkaniu z myśliwcami, znaleźliśmy się w porcie. W końcu, przywitani znowu szampanem i oklaskami. Rano, otrzymałem rozkaz spakować się, dokończyć zabawę i lecieć. Leciałem do Polski, w ramach współpracy. Jako że samolot był zdolny do ładowania na wodzie to wysiadłem gdy ten wylądował na jeziorze. O świcie, podłączyłem się do AK. Znalazłem tam Wacka. Uścisków i łez z radości nie było końca.
-Dobrze cię widzieć.
-Tjebie również pryjatjelu(opowiedziałem z ojczystym akcentem).
Plan był prostu i jasny, zrobić coś by Niemcy w Gdańsku odpuścili na czas bombardowania pancernika Schlezwig Holstein, czy jak kolwiek szwaby go tam nazywali. Rozpoczęliśmy szturm o 17. Od razu z karabinu zdjąłem kilku Niemców. Wszyscy ruszyliśmy a na blisko zabijaliśmy ich na bagnety w celu oszczedzania amunicji, przy okazji biorąc trupom ich broń. Anglicy jakto anglicy zrzucili zaopatrzenie nie tam gdzie trzeba i wzlym momencie. Broń i apteczki przejęli Niemcy, a część udało mi się zabić. W końcu, herbaciarze zrzucili te bomby na pancernik. Niby raptem 6, ale trafiających w oba składy amunicji. Przy okazji zniszczyli dwa U-Boot'y. Powstańcy z budynku Poczty Polskiej, pomagali w ostrzale do uciekanjacych Niemców. Koniec wojny był jasny. Niestety, nie był taki, jak nam się wydalawal. Ale o komunie rozpisywać się nie zamierzam. Powiem tyle że cudem udało mi się ujśćz życiem podajac się nie jako żołnierza, polkownika i Ada, ale za rybaka. Jakoś to lykli.
CZYTASZ
W marynarce, wychowany.
Historical FictionOpowieść młodzieńca, który po przykrych zdarzeniach, wkroczył w szereg armii, kończąc służbę i życie, jako bohater narodowy. Wielce prawdopodobne iż kiedys ta wersja ulegnie zmianie lub powstanie remake