Po zejściu z pokładu ucałowałem plaże. Cieszyłem się, że w końcu to ten obiecany urlop. Wcześniej ostatnie spotkanie w mundurze. W właściwie, całkiem spora impreza dla nas. Oprócz marynarzy byli też lotnicy stacjonujący nieopodal, w tym też część Polaków. Popijając whisky, wódkę i piwo, przewijała się Brytyjska muzyka, czasem przerwana polskimi pieśniami z różnych części tego kraju, od kresów, przez góry Wielkopolske, aż po morze. Po rozpoczęciu imprezy o 18, skoczyliśmy bawić się o 10. Po sześcio godzinnej przerwie na sen obudziłem się bez przesadnego kaca, więc postanowiłem się przejść po mieście. Spacerowałem głównie podczas gdy miasto wstało, ale zbilizal się wchód. Wchód słońca, jeszcze ciemność i włączone lampy, mieniły się z pomarańczą wschodzącego z nad horyzontu słońca. Cudowny zapierający dech w piersiach widok. Zakumplowalem się z dwoma Polakami, Maciejem i Wacławem. Tamci, nie do końca w podobnym do mojego stanie wstali dwie godziny po. Mnie. Razem popijając piwo podziwialiśmy widok i rozmawialiśmy o wszystkim. O wojnie, o planach po niej, o kobietach i tak dalej. Zwiedzaliśmy miasteczko i miasta trochę dalsze i większe. Próbując lokalne jedzenie i to które przytaszczyli że sobą Amerykanie i eksperymentując sami. Pierwsze pięć dni było cudowne. Niestety Maciek musiał lecieć, a Wacek że miał kontuzje miał jeszcze dwa tygodnie luzu. Postanowiliśmy pojechać trochę bardziej na północ. Tam spędziliśmy tydzień, jedząc jedynie upolowane ryby lub zające, oczywiste z różna od ogniskiem. Wieczorem położyliśmy się patrząc w gwiedziste niebo. Postanowiliśmy pogadać na więcej tematów.
-Jak tam macie ne tych okrętach?
-Zajebiscie, tylko zimno jak jest się w zwykłym mundurze.
-U nas jak się leci to dopiero piździ.
-Ale wy lecicie po kilka godzin, a my pływany po kilka dni, lub tygodni
-Nic nie mówiłem -odparł Wacek.
-Latasz na Mosquitach? - zapytałem
-Nie, to ciężki myśliwiec. Jeden z moich kumpli lata i sobie chwali. Ja latałem na, nie pamiętam nazwy. Taki spitfire, wieżyczką na kadłubie. Teraz latam na bombowcach Lancaster jako Bombardier i radiooperator. Oraz strzelec przedniej wierzy.
-Czyli ci się nie nudzi?
-Chciałbym się nudzić, na przykład jak trzeci pilot. Latamy po 14 godzin, a on zmienia się tylko na powrót. Czyli nic nie robi.
-W gacie ze strachu robi -zaśmiałem się.
-Dzięki Bogu że wszyscy w maskach latamy, hahaha -śmialiśmy się tak chwilę po czym wróciliśmy do rozmowy.
-Miałeś kogoś? -zapytał.
-Nie, a ty?
-Dziwnie to zabrzmi, ale. Miałem romans z własną siostrą.
-Az taka ci się trafiła?
-Chłopie, zanim przylecieliśmy oboje do Anglii, działaliśmy w podziemiu, co nie?
-No mów.
-To ona swoim wyglądem, nakłaniała Szkopów na to że jej wszystko wyśpiewali w zamian za to że by rozpiela guzik od kurtki.
-Niezła musi być.
-No. Chciałbym by wpadła w dobre ręce, gdybym zginął.
-Nie dziwię ci się.
Sięgnął do torby za sobą i czegoś szukał.
-Tu masz mały folder z jej fotkami i numer do telefonu w mieszaniu oraz parę innych sposobów byś na nią trafił.
-Na co?
-Niech Cie motywuje do wygrania tej wojny. A jeśli jakimś cudem, Bóg da nam razem walczyć, walcz nie dla mnie. Walcz dla niej i dla ojczyzny, dla której przyrzekaliśmy walczyć.
-Takim patriotą jak wy nie był nawet mój dziadek.
-A kim był?
-Serbem. Walczyl podczas pierwszej wojny. Ja się urodziłem chwilę po niej.
-A co z nim?
-Zachorował na hiszpankę i zmarł. Kula w prawe płuco go nie zabiła, a zabił go jakiś zasrany wirusek.
-Przykro mi. Nasz ojciec na wojnie zdobyl order Virtuti Militari za poświęcenie w bitw...
-Obecnie, wy wszaslugujecie na ten order. Żadna armia o jakiej mi wiadomo, nie jest tak zgrana i skuteczna jak wasz naród.- przerwałem.
-Wiesz do czego jest dolny człowiek kiedy chce zemsty?
-Wiem. Sam jestem jego przykładem, ale oprócz tego jeden z lepszych leży i gada kolo mnie.
-Weź, hehe.- położyliśmy się spać po wcześniejszym podziwianiu zorzy. Cudownie. Po przeglądnięciu kilku zdjęć od niego też poszedłem spać. Każdy z tych dni był niemal identyczny, ale to super. Rano naga kąpiel w lodowatej wodzie, później polowanie, i luz na resztę dnia w której bazgraliśmy coś w notatnikach, gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Cudownie z rana się zebraliśmy i poszliśmy. Wacek klepnął mnie w ramię i wrzucił list do torby. Poszliśmy do jednostki. Mimo, że od odpłynięcia zostały dwa dni, ja już się spakowałem na okręt. Ku mojemu zaskoczeniu, zostałem przydzielony do kajuty godnej oficerów. Musiałem ja co prawda dzielić z jednym z wyższych żołnierzy, ale zdarzyłem go poznać i był naprawdę w porzadku człowiekiem. Był on radiooperatorem i pełnił inne funcje. Żartobliwie nazywaliśmy takich jak on żołnierzami Da Vinci, umiejący i robiący wszystko z jednym niewiele wyższym od innych, głównym talentem. Jako, że był on Włochem to ksykwa Vinci mu się podobała. Tak też na niego wszyscy mówili. Na innych mówiliśmy mrówka i tym podobne. Naprawdę, świetnie się ze wszystkimi dogadywaliśmy. Ostatnie dwa dni, to głównie spotkania na rozmowy przy piwie i wizyty w klubie nocnym. Całkiem było przyjemnie, ale odwarzylem się wejść tylko po porządnym uchlaniu się. Udało mi się zdobyć nawet kontakt tych ładniejszych lalek. Nie wiem czy się z tego powodu cieszyć, ale cóż - raz się żyje.
CZYTASZ
W marynarce, wychowany.
Historical FictionOpowieść młodzieńca, który po przykrych zdarzeniach, wkroczył w szereg armii, kończąc służbę i życie, jako bohater narodowy. Wielce prawdopodobne iż kiedys ta wersja ulegnie zmianie lub powstanie remake