❝ psychopatyczny dzieciak ❝

301 23 36
                                    

Nigdy nie umiał się uspokoić samotnie, gdy widma zawisały nad głową, syczały, mamrotały, gryzły aż przykładał dłoń, by odpowiednio szybko wyczuć krew

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Nigdy nie umiał się uspokoić samotnie, gdy widma zawisały nad głową, syczały, mamrotały, gryzły aż przykładał dłoń, by odpowiednio szybko wyczuć krew. Odkąd w obecnej sytuacji nie miał co liczyć na łagodne, aczkolwiek kojące pociągnięcia za włosy, które zwykle stosował Jim, żeby pozwolić mu na skupienie się na dowolnej rzeczy niepowiązanej z obecnym stanem. Co tu ukrywać — nikt nie wraca z pola bitwy taki sam, a niektóre demony wpijają się nie tylko w umysł; zdarza im się wrastać w żebra i kłuć płuca, wywabiać barwę z oczu czy zostawiać długie, grube blizny. Sebastian nie miał ochoty na rzewne wspominki z szalonych dwudziestek, z karabinem, w pełnym słońcu oraz z bonusem w postaci zespołu stresu pourazowego.

Oczywiście, że wykonywał swoją pracę, troszcząc się o Jima, w końcu mimo oficjalnie bycia tylko snajperem pełnił też wiele innych funkcji — pielęgniarki, ochroniarza, amatorskiego i jedynego behawiorysty — no i był jego chłopakiem, cholera, miał pełne prawo się martwić albo upominać tego głupiego kociaka, kiedy rzucał się z wyszczerzonymi ząbkami na dużo większych od siebie drapieżników. Spostrzeżenie po dłuższych przemyśleniach okazało się zupełnie trafne; w końcu mało razy wepchnął bruneta do mieszkania, zaciskając pięść na kołnierzu jego marynarki jak na skórze karku kociątka? Mało razy plecy Jima uderzyły w wewnętrzną stronę drzwi, wyduszając z niego wariacki śmiech, a z oczu brawurę, aż redukował się do nieszczęśliwego kłębka, gdy Sebastian usiłował przemówić mu do resztek rozsądku?

Zerknął na ekran telefonu; ustawionego na tapetę zdjęcia Glasgow, gdzie kiedyś byli na czymś, co miało przypominać randkę podczas pracy, nie zakrywało żadne powiadomienie o wiadomości lub nieodebranym połączeniu. Najwidoczniej Jim wziął kwestię odpoczynku od siebie na poważnie i miał zamiar zagrać z nim w trochę skrzywioną wersję kto dłużej nie spuści wzroku, mianowicie w kto dłużej się nie skontaktuje. Gdyby wiedział, że palnie podobny idiotyzm, zaplanowałby sobie miłe wakacje gdzieś daleko, na tyle, by obaj ochłonęli i nie sztyletowali się spojrzeniami przy ponownym spotkaniu. A gdyby kochał Jima trochę mniej, zażądałby nagrody za wytrzymywanie z nim w związku, tylko że kochał go najbardziej na świecie i wcale nie czuł się ukarany jego psychopatią, więc nie potrzebował wyróżnienia.

Moriarty był wyjątkowym szaleńcem, odpowiednio potłuczoną drugą połówką ich wspólnego serca nawet jeśli utrzymywał, że tego organu nie posiada; musiał choćby ze względu na to, że ciągle żył, nie można iść przez życie na paliwie z herbaty, zawziętości i wariactwa jeżeli serce nie pompuje krwi, chociaż Seb dałby uciąć sobie rękę że jeśli ktoś tego dokona, to właśnie jego niewydarzony chłopak. 

Umarł, zmartwychwstał, a jak zamieni wodę w wino, to przynajmniej się najebią i zapomną, że byli pokłóceni.

Sebastian westchnął cicho, niemrawo obracając w palcach zamszowe pudełeczko. Rubinowe oczko pasowałoby do Jima, nawet bardzo. Uśmiechał się, kiedy wybierał — naturalnie brał pod uwagę odmowę i chwilowe poluźnienie relacji, przecież nie musieli oficjalnie brać ślubu, żeby wszystko było w porządku — byłoby cudownie za każdym zerknięciem na jego dłonie, ostatnio coraz mniej obite albo skaleczone, widzieć kojący, solidny symbol. Chciał zostawić jakiś widoczny, stały znak, bo malinki, którymi bardzo chętnie obsypywał całe szczupłe ciało, podczas spotkań niknęły pod materiałem garnituru lub dopasowanej apaszki, a sam Sebastian zlewał się z cieniem i tylko uważnie obserwował długonogiego, tańczącego na cienkiej nici pająka rozgrywającego kolejne partie własnej, chorej gry, patrzył, jak świeciły mu szaleństwem ciemne oczy, słuchał uważnie, żeby móc wychwycić ustaloną sekwencję i w porę zareagować. Krótki gwizd, fragment IX Symfonii Beethovena, jego ulubionej Ody do Radości, nie wzbudziłby żadnego podejrzenia w uczestnikach spotkania — Moriarty był znany z robienia osobliwych rzeczy bez wyraźnego powodu. O ironio, kompozycja na cześć radości byłaby ostatnim, co usłyszeliby przed śmiercią. 

BURN ME TO THE BARE BONES. mormorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz