❝ gra skończona ❝

244 18 45
                                    

Jim nie mógł nazwać pięciu lat pracy w szkole całkowitą porażką, chociaż pierwszy rok niebezpiecznie zbliżał się do tego miana w porównaniu z późniejszymi czterema

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Jim nie mógł nazwać pięciu lat pracy w szkole całkowitą porażką, chociaż pierwszy rok niebezpiecznie zbliżał się do tego miana w porównaniu z późniejszymi czterema. Zdążył wrosnąć w rutynę nauczyciela, zmagając się z niezliczoną ilością sprawdzianów, kartkówek oraz projektów. Miał nawet równo ustawione kolorowe segregatory, karteczki post-it w odpowiednich miejscach notatnika, co doradzał Sebastian, wielokrotnie później uchylając się przed żądnym zemsty plikiem testów, ale koniec końców siadał na fotelu, Jim opierał się o siedzisko między jego nogami, rzucał kartki na niski stolik kawowy i z miną męczennika zaczynał sprawdzanie, a co kilka minut jego pogarda dla rzeszy uczniów nieubłaganie się zwiększała.

— Jak można... — jęknął zrezygnowany, unosząc głowę znad sterty, żeby natychmiast wtulić policzek w dłoń Sebastiana — jak można nie odróżniać od siebie funkcji trygonometrycznych i wpisywać losowe...?

— Zostało ci tylko kilka kartek, przemęczysz się — Moran odstawił kawę na blat i wyciągnął zachęcająco ramiona; brunet nie zwlekał ani sekundy, by niezdarnie wspiąć się na fotel, po czym ciężko opaść na pierś męża. Objął go ramionami, ukrywając twarz w zgięciu jego szyi; teraz, gdy mieli dla siebie głównie wieczory, żadnemu z nich nie uśmiechało się spędzanie ich osobno, więc blondyn dzielnie towarzyszył Jimowi przy walce z testami lub wściekłym odpisywaniu na maile uczniów, proszących o wyjaśnienie lub usprawiedliwienie. 

— Pierdolę to, powiem, że kot je pożarł — mruknął mściwie. — Kot, którego mamy na potrzeby chwili.

— I będzie pożerał wszystkie regularnie?

— Jeśli będzie trzeba, tygrysie. Na rzecz mojego żadnego zdrowia psychicznego. W sumie śmieszne, że zatrudnili psychola, ja sam bym siebie nie zatrudnił, no ale — rozłożył teatralnie ramiona, będąc wciąż na wpół zatopiony w uścisku Seba, co dało komiczny efekt — ja nie mam wyboru i muszę się znosić. A ty mnie znosisz, bo mnie kochasz. — Pełny zaangażowania i dramatyzmu, zmodulowany głos brzmiał zabawnie, gdy tłumił go materiał koszuli, a dodatkowo przetykały zadowolone mruknięcia, spowodowane czułym głaskaniem po włosach.

— Nie inaczej, kociaczku. Jeśli dasz mi długopis i klucz odpowiedzi, sprawdzę resztę za ciebie.

— Wyszedłem za najlepszego mężczyznę na świecie — wyrzucił ręce w górę. — Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił, może się zastrzelił. 

Sebastian podparł go na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy, tak samo ciemne i szalone jak wtedy, gdy składał mu ofertę nie do odrzucenia, spojone szaleństwem jak mozaika zaprawą; część z nich błyszczała polerowanym szkłem, część przerażała głęboką czernią, a część składała się z chaotycznie poukładanych, odnalezionych i nierzadko poobtłukiwanych elementów, co do których pochodzenia i nazw nie był pewny. Co z tego, skoro wszystkie tak ładnie ze sobą współgrały, błyszcząc zaledwie parę centymetrów od jego twarzy?

BURN ME TO THE BARE BONES. mormorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz