Rozdział 1

382 26 1
                                    

Ziemia balansuje na skraju zagłady. Wybuchła wojna, która zmieniła wszystko. Nie było państwa, które pozostałoby bezpieczne. Nie było bezpiecznego miasta czy nawet najmniejszej wsi. A broń jaką operowali walczący zwyczajnie zamieniła większość na tej planecie w proch. Od ludzi, przez zwierzęta i rośliny po budynki. Nie przebierano w środkach operując wieloma rodzajami broni. Komu udało się cudem przeżyć zmasowane ataki był często dobijany przez wrogie wojsko. W wielu miejscach toczyły się również wojny domowe doprowadzając do krwawych morderstw własnych rodaków. Już wcześniej zanieczyszczone powietrze, teraz pełne było prochu z broni, pyłu wznieconego przez wielkie wojskowe auta i walące się budynki. Niebo w dzień było przez to wiecznie szare. W nocy za to miało ciągle pomarańczową poświatę, którą powodował wiecznie płonący pożar trawiący pozostałe zgliszcza. Cisza nie zapadała nigdy. Do wybuchów, strzałów, warkotu aut i samolotów można było się nawet przyzwyczaić. Najgorszy był jednak krzyk ludzi, którym właśnie zastrzelono bliską osobę, wrzask, gdy bomba urwała komuś kończynę bądź był mordowany za poglądy przez wściekłą grupę rodaków. Ten dźwięk odbijał się echem w głowie jeszcze długi czas. Widok konających na ulicach ludzi był codziennością choć ciągle budził takie samo przerażenie. Płacz i modlitwy przedzierały się czasem przez te okropne dźwięki. Drogami płynęła krew i mieszała się z błotem, a w powietrzu unosił się smród gnijącego mięsa. Nie było tu litości ani współczucia. Nie było tu człowieka w człowieku.

Minęło kilka lat. Wciąż były miejsca, gdzie trwały walki choć żadna strona nie miała już wojska, broni, a ludności było niewiele. Napędzana nienawiść jest jednak jednym z najtrwalszych uczuć.

Jakiś czas temu większość ocalałych postanowiła jednak zawiesić broń, a nawet gdzieniegdzie sprzymierzyć się w obliczu niebezpieczeństwa, którego nikt się wtedy nie spodziewał. Rosja kierowana chęcią przejęcia totalnej władzy zmusiła swoich żołnierzy do poddania się działaniu substancji, która nie była nawet nigdy przetestowana choć od wielu lat przechowywano ją w zakładzie opracowującym, produkującym i magazynującym broń biologiczną w Swierdłowsku. Substancja ta miała stworzyć z żołnierzy osoby bez skrupułów, odporne na warunki klimatyczne, będące w stanie funkcjonować bez snu, pożywienia oraz wody. Było to jednak działanie, które zniszczyło całkowicie Rosję, gdyż wojsko stało się armią bezwzględnych potworów. Nieposłuszni rozkazom kogokolwiek wymordowali w sposób okrutny cały personel zakładu. Nie użyli do tego nawet broni, a jedynie siłę własnych rąk i zębów co sprawiło, że zbrodnia ta była jeszcze bardziej makabryczna. Ciała ofiar były tak zmasakrowane, że identyfikacja poszczególnych osób okazała się niemożliwa. Pierwszy atak zmutowanej armii był jedynym atakiem, który nie doprowadził do rozszerzenia się wirusa, może właśnie z powodu zbyt dużych uszkodzeń ciała. Nie trzeba było jednak długo czekać na kolejny atak, który nastąpił już następnej nocy w tym samym mieście. Obywatele, którzy na swoje nieszczęście przebywali na ulicach byli atakowani przez istoty, które coraz mniej przypominały ludzi. Mundury żołnierskie poplamione były krwią ofiar z poprzedniej nocy, oczy były mętne, jakby nie posiadały praktycznie tęczówek i źrenic, skóra była szara i łuszczyła się, a z ust sączyła się ślina. Gdy poruszali się ich kończyny wyginały się w nienaturalnych sposób, ręce rozstawiali często na boki jakby miało im to pomóc w utrzymaniu równowagi, a nogi uginały się przy stawianych krokach co dawało wrażenie jakby nie były w stanie udźwignąć ciała. Tym razem również atakowali jedynie przy pomocy swoich rąk oraz gryząc swoje ofiary i wyszarpując kawałki skóry. Ofiary jednak oprócz jednego lub kilku ugryzień i zadrapań nie były rozczłonowane jak te poprzednie. Zaatakowani tej nocy po jakimś czasie zmienili się w swoich oprawców przybierając taką samą straszną postać. Tak samo jak atakująca armia dążyli do brutalnych ataków. Mimo szybko rozchodzącej się wieści o nowym niebezpieczeństwie nie każdemu udawało się ochronić przed trupią armią, która co noc powiększała swoje szeregi, a także zasięg. Po jakimś czasie słychać już było o przypadkach pojawienia się ataków na różnych terenach poza Rosją. Zdziesiątkowana populacja ludzkości musiała za wszelką cenę chronić się przed rozprzestrzeniającym się zakażeniem.

Upłynęło dużo czasu, ale nie było sposobu by wyeliminować wirusa. Może gdyby świat nie był tak zniszczony, miał wciąż wielu badaczy, laboratoria i specjalistyczny sprzęt udałoby się wynaleźć lek. Gdyby nie wymordowane duże armie i zniszczone samoloty, może udałoby się po prostu zabić zakażonych bez narażania własnego życia. Jednak w tym świecie ludzie byli zmuszeni nauczyć się żyć ze świadomością, że ich życie w każdej chwili może skończyć zakażony wirusem potwór. Atak taki ludzie porównywali do śmierci, ponieważ późniejsza zmiana w bestialską istotę nie miała za dużo wspólnego z normalnym życiem.

Jasne promienie słońca wpadały przez prostokątną dziurę w ścianie, gdzie kiedyś wbudowane było okno. Całe pomieszczenie było szare, jedynie gdzieniegdzie na ścianach ledwie dostrzegalna była niebieska farba, która prawie całkowicie już odpadła. Na dłuższej ścianie znajdowało się jeszcze jedno „okno". W tym zachowała się nawet framuga i nieduża część szyby. Pomieszczenie było praktycznie puste, nie licząc wysokiej ciemnobrązowej szafy, zniszczonego drewnianego biurka i materaca leżącego w rogu, który aktualnie służył jako łóżko. Leżał na nim chłopak, który starał się nakryć głowę kocem żeby odciąć się od jasnego światła. Był gotowy spać dalej, gdy rozległo się głośne pukanie, które głucho odbijało się od ścian pokoju. Zawinięty w koc chłopak jęknął przykrywając sobie głowę poduszką.

-Jimin! Jeśli planujesz coś jeść dzisiaj to lepiej wstawaj! – dało się słyszeć niski męski głos.

Dopiero te słowa zadziałały na śpiącą osobę. Zrzucił z siebie poduszkę oraz koc i przez chwilę siedział jeszcze lustrując pomieszczenie jednym otwartym okiem. Gdy te skanowanie dobiegło końca ruszył do szafy i bez zastanowienia naciągnął brązowe spodnie i luźną szarą koszulkę. W drodze do drzwi założył jeszcze beżowe buty za kostkę na grubej podeszwie. Otworzył je z impetem jakby miały przyjąć całą jego złość za nieproszoną pobudkę. Znalazł się na czymś w rodzaju holu jednak było to malutkie kwadratowe pomieszczenie. W podłodze były umieszczone spore drewniane drzwiczki zamknięte na haczyk. Chłopak otworzył je i zeskoczył na dół. Tym razem znalazł się w dużym pomieszczeniu jednak zupełnie pustym, z dużą ilością okien. Przed nim znajdowały się drzwi, których nie zamykało się, a bardziej zastawiało nimi wejście. Skierował się do nich i odsunął drzwi na bok. Natychmiast uderzyło w niego jasne oślepiające słońce z mocą jeszcze większą niż chwilę temu w pokoju. Skrzywił się i wyszedł na zewnątrz. Stał na niezbyt szerokiej drodze pokrytej jasną ziemią. Po obu stronach tej drogi znajdowały się zrujnowane budynki. Większość miała tylko parter, nieliczne osiągały wysokość pierwszego piętra choć nie wszystkie miały dachy. Było widać na nich niszczycielską siłę obstrzałów i bombardowań, gdy panowała tutaj wojna. W cieniu niektórych budynków siedzieli ludzie, zwykle starsze kobiety pilnujące garstki dzieci bawiących się na środku drogi. Wszyscy ubrani byli w tych samych odcieniach kolorystycznych oscylujących między brązem, a szarością co pozwalało im częściowo wtopić się w scenerię. Było gorąco, ale taka pogoda utrzymywała się praktycznie bez przerwy, odkąd ludzkość doprowadziła do katastrofy klimatycznej. Kilka bliżej stojących osób uśmiechnęło się i skinęło głowami do chłopaka, który chwilę temu wyszedł z budynku. Wszyscy w tym obszarze znali się co nie było dziwne, gdyż mieszkało tu niewiele osób. Takie skupiska ludzi można było spotkać w różnych miejscach i stanowiły one małe wioski, gdzie każdy starał się pomagać sobie wzajemnie. Miały one jednak głównie na celu ochronę, ponieważ łatwiej było ludziom zapewnić sobie bezpieczeństwo w większym gronie niż osobno. Dawało to głównie szanse przeżycia osobom starszym i dzieciom, którzy bez pomocy osób sprawnych i w pełni sił prawdopodobnie już dawno by zginęli.


~~~~


Ten fik będzie się bardzo różnić od poprzedniego jednak mam nadzieję, że tak samo się spodoba. 

Możecie się spodziewać krwi, brutalności i scen erotycznych.  

CMD - Chronic Madness Disease | JIKOOK/KOOKMINOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz