29/06/20

110 13 0
                                    

Język oszukiwał po raz kolejny, kiedy słowami próbowała ujarzmić wspaniałość, która istniała przed jej oczami. Fale frustracji coraz mocniej napierały na jej myśli, kiedy próbowała przedstawić sama przed sobą, co takiego niesamowitego się w nim kryje. Zawodziły frazesy, zawodziły nawet strzępki świadomości pętające się za jej oczami. Pozostawało tylko uczucie lepkości w klatce piersiowej i nieujarzmiona chęć, aby wykrzyczeć wszystko, czego nie potrafiła ubrać w słowa.

Nigdy nie doświadczyła tak intensywnie czyjejś obecności, a jego nawet przy niej nie było. Istniał w jej głowie tak fizycznie, że to jestestwo było dla niej niemal bolesne; świadomość, że przyjdzie do niej kolejnej nocy, podczas gdy nie mogła liczyć, aby spędzić jakąś u jego boku, sprawiała, że matowiały jej oczy.

Pojawiał się w każdym jej śnie, patrzył jej w oczy, dotykał policzki, całował wargi. Nie wiedziała, jakiego koloru naprawdę są jego oczy, ale w jej sennych marzeniach były koloru głębokiego brązu. Tak ciemne, że wydawało się, że pochłaniają wszelkie światło, że ona nigdy nie dostrzeże w nich swojego odbicia. Nie było tak, jak myślała – nie widziała swojej sylwetki w jego oczach, nie dlatego, że dorównywały czernią najdalszemu kręgu piekła, ale dlatego, że nigdy w jego oczach nie zaistniała.

Znała na pamięć każdy skrawek jego skóry, każde załamanie kości, każdy z loków, w które zawijały się jego włosy, kiedy noc była wyjątkowo parna, a oni kochali się przy otwartym oknie. Tak naprawdę nie wiedziała, czy jeśli stanęliby obok siebie, to byłby od niej dużo wyższy, czy podobnego wzrostu.

Znała wszystkie jego westchnięcia, wszelkie tłumione szepty, które spływały wprost do jej ucha, kiedy leżał wtulony w jej wilgotną skórę i przesuwał opuszkami palców po jej nagim boku. Pamiętała wszystkie wyznania miłości, głębokie spojrzenia i ten palący brak odbicia w jego oczach. Tak naprawdę, nie wiedziała, czy byłaby w stanie rozpoznać jego głos na ulicy.

Kochała chłopaka ze swojego snu, który wkradł się do jej serca przez otwarte okno. Wychodził zawsze, kiedy na dworze zaczynały śpiewać ptaki. Kochała chłopaka obleczonego w ciało kogoś, kto stał obok niej na przystanku i kopał czubkiem buta leżące wokół kamienie. Kogoś, kto nerwowo odgarniał włosy, wysyłał wiadomości, spoglądał w niebo i wszędzie, ale nie na nią. Czasem mówił jej „cześć", ale nigdy nie mówił nic więcej. Gdy wracali do domu tym samym autobusem, szedł za nią wolniejszym krokiem, a ona biegła przed siebie, nie dając mu nawet szansy na zrównanie z nią kroku. Robiła to pewnie w obawie, że nawet, gdyby szła wolno, on i tak nie zechciałby iść obok.

A może biegła do domu, aby wyczekiwać nadejścia zmroku, kiedy to zamykała oczy, a on wchodził przez otwarte okno i całował nieśpiesznie jej ciało, a potem śmiał się delikatnie, widząc jej nabrzmiałe wargi. Wyczekiwała, aż jego oczy znowu spojrzą z miłością w jej własne, a ona bezskutecznie będzie szukała w nich swojego odbicia.

ars bene moriendiWhere stories live. Discover now