§ 11.

326 20 11
                                    

– Dzień dobry. Dzwoniono do mnie kilkakrotnie z tego numeru. – Po drugiej stronie słuchawki rozległ się miły kobiecy głos.

– Dzień dobry – odparłam, starając się ukryć swój entuzjazm. – Z tej strony Anastazja Brańska. Czy rozmawiam z Moniką Kozłowską?

Wątpiłam w to, aby ktokolwiek inny dzwonił z jej numeru telefonu, ale jednak wolałam się upewnić. Informacje, które zamierzałam od niej uzyskać, były kluczowe dla sprawy i wolałam, aby niektóre pytania nie dotarły do nieodpowiednich uszu.

– Tak, to ja – potwierdziła. – A o co chodzi?

No właśnie i teraz przechodziliśmy do tej najtrudniejszej części, kiedy to musiałam przekonać zupełnie obcą mi osobę, żeby podzieliła się ze mną swoją wiedzą. Oczywiście robiłam już takie rzeczy, ale w trakcie spotkania twarzą w twarz. Podczas rozmowy telefonicznej zadanie było bez wątpienia bardziej wymagające.

– Pracuję w kancelarii prawnej Karlicki&Lubczynko – powiedziałam ogólnikowo, nie chcąc za bardzo mijać się z prawdą, ale też nie podawać marnego statusu aplikantki. – Prowadzę pewną sprawę, w którą może być zamieszana jedna z pani koleżanek z liceum, Wanda Bielawa.

Stwierdziłam, że nie ma sensu owijać w bawełnę. W tym wypadku, jeśli chciałam się czegoś dowiedzieć, musiałam walić prosto z mostu.

– Andzia? – zdziwiła się Monika. – Obawiam się, że nie będę w stanie pani pomóc – dodała szybko. – Nie widziałam jej od czasu zakończenia szkoły.

Mogła to być wymówka, aby uchronić się przed dalszą rozmową, ale miałam wrażenie, że kobieta mówiła szczerze. I miałoby to sens. Co prawda Iga zaistniała w show-biznesie dopiero cztery lata temu, ale brałam pod uwagę fakt, że opuściła rodzinne miasto znacznie wcześniej. Być może nawet zaraz po zdaniu matury.

– Mimo to byłabym wdzięczna, gdyby odpowiedziała pani na kilka moich pytań – starałam się ją przekonać. – Interesują mnie czasy, kiedy się znałyście.

Zapadła chwila ciszy, w której wyraźnie wyczuwalne było wahanie. Nie dziwiłam się Monice, na jej miejscu też byłabym sceptyczna wobec obcej baby, która wypytuje mnie o dawną znajomą, z którą od lat nie miałam kontaktu. W duchu liczyłam jednak na to, że zgodzi się na chociażby krótką wymianę zdań. Od tego zależał mój dalszy wkład w sprawę, a co za tym idzie, także moja kariera.

– Obiecuję, że nie zajmę pani dużo czasu, a pani pomoc może się okazać naprawdę istotna – nie dawałam za wygraną.

– No dobrze – odparła z westchnieniem. – Co dokładnie chce pani wiedzieć? – dodała, a ja uśmiechnęłam się triumfująco pod nosem. Pierwszy sukces osiągnięty.

– Przede wszystkim interesuje mnie to, jaka była Wanda. Z kim się przyjaźniła, jakie miała zainteresowania, jak wyglądały jej relacje z rodziną.

Nie chciałam zaczynać tak zupełnie z grubej rury, aby przypadkiem nie zniechęcić mojej rozmówczyni, więc postanowiłam zapytać o ogólniki. Poza tym być może to, co usłyszę, nasunie kolejne, konkretne już pytania.

– W sumie to nie ma o czym opowiadać – oznajmiła Monika. – Andzia zawsze była skryta, trzymała się na uboczu. Nie miała żadnej takiej przyjaciółki od serca. I to nie tak, że to my ją odpychałyśmy, tylko ona dobrowolnie rezygnowała z naszego towarzystwa. Była typem samotnika. Kiedy tylko ktokolwiek ją zaczepiał, zaraz go spławiała. Myślę, że unikała ludzi, bo bała się im zaufać. Z tego, co wiem, w domu miała nie za ciekawą sytuację. Rodzice byli lokalnymi pijaczkami. Raczej się nad nią nie znęcali, ale marną pensję wydawali głównie na alkohol, więc, jak się pewnie pani domyśla, niewiele zostawało na cokolwiek innego. Jakkolwiek tragicznie to brzmi, sytuacja poprawiła się nieco, kiedy Bielawowie zginęli w pożarze swojego domu. Andzia miała wtedy jakieś czternaście, piętnaście lat. Razem z bratem zamieszkali u ciotki, ale tam też z kasą było krucho. Tak więc dzieciństwo to miała nie za wesołe. I nic dziwnego, że niemal zaraz po szkole wyjechała i słuch po niej zaginął. Ja na jej miejscu też bym się stąd wyniosła. Żadnych dobrych wspomnień.

Dla mnie Pestka! (Pestka #1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz