Pogaduchy, plotki i ploteczki

448 46 7
                                    

- Dawaj Uśmiech Cesarza i pijemy. Nikogo już tu nie ma.

Mruknąłem, wyciągając chętnie dłoń po jeden dzban, z którego szybko wyjąłem korek i oczywiście zacząłem zachłannie żłopać. Westchnąłem głośno zadowolony, uśmiechając się od ucha do ucha. Poczułem lekką ulgę, a nawet znaczną poprawę humoru. To zawsze działało.

- Oj tak. Właśnie tego było mi trzeba.

Wytarłem suchym rękawem zamoczony kącik ust i spojrzałem na Xue Yanga, który wcale nawet nie napoczął drugiego naczynia. Szturchnąłem go więc łokciem, marszcząc niezadowolony brew.

- Na co czekasz?

Spytałem, otwierając szczerzej zdziwione oczy.

- Achhh… Rozumiem… Sumienie cię gryzie po tym, co mi złego zrobiłeś, więc pilnujesz mi drugiej tury… Jest w tym sens. Wybaczyłem ci. Nie bierz sobie tego tak do serca.

Dodałem, unosząc kąciki ust, by zaraz po tym geście znowu się napić. Podniosłem wzrok, podziwiając piękno natury Gusu Lan i prowadząc dalej dialog.

- Kiedy mamy kolejne zajęcia?

- Obserwuj słońce. Gdy znajdzie się na samej górze. Tak powiedział ten staruszek.

- Staruszek?

- Qi-Ren. Ten dziadek, co ubóstwia swoją brodę.

- Nazywasz go starym?

Wybuchnąłem śmiechem i klepnąłem młodzieńca w plecy.

- Wiesz ile ma lat? Dobrze, że nikt tego nie słyszał. Jeszcze byś został srogo ukarany za obrażanie człowieka, będącego  głową tego terytorium i latających wokół ‘świetlików’.

Kontynuowałem, pochłonięty tą luźną rozmową.

- Nie mam pojęcia. Chyba czterdziestkę to przekroczył. Nie straszne mi takie rzeczy. Przeżyłem więcej, niż sobie wyobrażasz.

- Cóż, życie nie jest bajką.

- Moje nie, ale twoje wygląda, jakby rzeczywiście nią było. Zmieniając temat… Masz naprawdę ciekawe kontakty z rodzeństwem. Twój brat wydaje się mocno porywczy. Natomiast siostra bardzo spokojna i opanowana. Z drugiej strony, jeśli mogę spytać… Jesteście spokrewnieni?

Nadymałem lekko policzki i machnąłem ręką na to stwierdzenie.

- Tak myślisz? Jak bardzo Jang-Cheng spierze mi tyłek? Nawet nie chcę o tym myśleć.

Wypuściłem z ust zduszone powietrze.

- Racja. Jest dokładnie tak, jak mówisz. Nic dodać, nic ująć. Ani z Yan-Li, ani z Jang-Chengiem nie jestem połączony żadnymi więzami krwi. Gdy byłem mały, a moja matka mnie porzuciła, wciąż nie wiem dlaczego, wylądowałem na ulicy. Nigdy nie poznałem swojego ojca. Ciekawe, kim był, albo jaką działalność prowadził. Rodzicielki też nie pamiętam. Może wciąż żyją, ale nie będę ich szukał. Nie chodzi tu o żaden uraz. Bardziej… Strach, lęk. Brak sił, ani motywacji, czy celu. Nie jestem gotowy i raczej nigdy nie będę. Znalazł mnie przywódca klanu Jiang. Wziął pod swoje skrzydła, bo znał mnie oraz moją matkę. Rozpoznał Wei Yinga w brudnej postaci żebrającego dzieciaka, grzebiącego po starych odpadach jedzenia, szukającego czegokolwiek, co mógłby przełknąć.

- Rozumiem. Nie miałeś łatwo, a mimo to jesteś tak pozytywną osobą, z której tryska mnóstwo pozytywnej energii. Zazdroszczę ci. Ja zawsze byłem zmuszany do ukrywania. Nie martw się. Dołożę wszelkich starań, żeby cię nie złapał, ale wiedz, że nie możesz ciągle uciekać.

- Mam tego  świadomość. Dzięki. Ochrzan dopadnie mnie prędzej, czy później, ale go nie uniknę, choć bardzo bym chciał. Co do porannych zajęć… Miałem nadzieję, że to ty zaśpisz, a wyszło zupełnie odwrotnie, ale rano miało miejsce coś cudownego. Sam Wangji we własnej osobie przyszedł do mojej kwatery, żeby zorganizować mi pobudkę. Byłem święcie przekonany, że śnię, a jednak! Nawet poprawił moje ubranie i zrobił fryzurę! Widzisz?!

Oznajmiłem podekscytowany, nachylając się z dumą, by pokazać dzieło Świetlika.

- Nie za bardzo na niego lecisz?

Spytał lekko poirytowany, jakby to teraz on był zazdrosny o Drugiego Panicza. Jeszcze ta mina…

- Ej! Ale ty też możesz mnie następnym razem obudzić!~

Dodałem, przytulając niewinnie rękę Xue Yanga. Nie chciałem, by komukolwiek było źle. Dopiero teraz zauważyłem, że ma protezę małego paluszka. Wjechałem więc dłonią na jego dłoń, sunąc powoli w stronę czegoś imitacji rękawiczki, ale nie mogło to nią być.

- Co to?

Zapytałem, czując wielką ciekawość, która oczywiście nie została zaspokojona. Kolega zabrał rękę, jakbym miał zamiar wyrządzić mu krzywdę. Oczekiwałem wyjaśnień.

- To… Pamiątka z dzieciństwa. Wybacz, ale nie za bardzo chcę o tym rozmawiać.

Odparł, uciekając wzrokiem. Cóż, nie lubię rozdrapywać starych ran u ludzi.

- Rozumiem. Nie szkodzi. Znamy się tyle, co nic. Pozostanę jednak przy nadziei, że kiedyś w przyszłości powiesz więcej.

Dłuższą chwilę spędziliśmy milcząc, aż stwierdziłem, że już czas wracać.

- Wstawaj. Musimy iść.

Mruknąłem, podnosząc tyłek pierwszy. Stanąłem na równe nogi i wyciągnąłem do nowego przyjaciela dłoń z promiennym uśmiechem, by pomóc mu wstać. Ten zaś spojrzał w moją twarz, jakby zobaczył coś dziwnego. Rozchylił lekko usta, zastygając na ułamek sekundy w bez ruchu. Szybko jednak uderzył się z płaskiej dłoni w czoło i pokręcił głową na boki.

- Jednak masz coś ze Świetlika. Odnoszę wrażenie, że pomimo takiej ogromnej różnicy charakterów jaśniejecie tym samym światłem.

Odwróciłem dyskretnie głowę, czując delikatne zawstydzenie i płonące policzki.

- Ach tak…? Następnym razem zastanów się, zanim coś powiesz.

Podsumowałem, zaciskając ciepłą dłoń na tej jego. Kiedy wstał skierowaliśmy kroki w stronę sali, gdzie wcześniej mieliśmy poranne zajęcia.

"Zacznijmy od nowa"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz