Rozdział 5. "Metro"

24 0 0
                                    

Fakt, iż musiałam wracać sama do domu, w zupełnie nieznanym mi mieście, był okropnie przerażający. Mapka wysłana przez Lidię była ogromnie przydatna, szkoda tylko, że nie znałam się ani trochę na liniach metra. Uznałam, że będę musiała sobie jakoś poradzić.

Droga do samego metra nie była jakaś skomplikowana, tak jak z resztą mówiła moja koleżanka. Dotarłam tam w niecałe dwadzieścia minut. Gdy zeszłam po schodach do podziemia doznałam szoku. Tutaj było gorzej niż w szkole. Cztery razy więcej ludzi, poruszających się cztery razy szybciej.

Mój Boże... Nigdy już nie wrócę do domu. Zastanawiałam się czy powrót o własnych nogach nie był lepszym pomysłem.

Zeszłam powoli po schodach, uważając, żeby na nikogo nie wpaść. Ruszyłam przed siebie nie wiedząc kompletnie co właściwie robię. Ale wróciła nadzieja, w oddali zobaczyłam mapkę i rozkład metra. Sukces!

Szłam już pewniej, znalazłam ulice na której mieszkam, linie która tam jeździ no i stacje na której wysiąść. Teraz pozostało tylko wsiąść do odpowiedniego pociągu i będzie dobrze.

Stanęłam w miejscu w którym miałam wsiadać, no przynajmniej w najbardziej prawdopodobnej opcji tego miejsca. Poczułam to dziwne uczucie obserwowania, takie samo jak dziś pod szkołą. Dyskretnie rozejrzałam się dookoła. Kilka metrów ode mnie stała grupka chłopaków. Mieli brudne i obdarte ubrania, łańcuchy przy spodniach, czapki i skórzane rękawiczki bez palcy. Kojarzyły mi się one z motorami. Chyba naprawdę miałam problem z kojarzeniem wszystkiego co zobaczę z filmami lub książkami.

Dziwni chłopcy zerkali to na mnie to na siebie śmiejąc się. Nieprzyjemne uczucie. Coś było ze mną nie tak? Próbowałam podsłuchać ich rozmowę.

- Biedactwo chyba się nie bardzo orientuje - powiedział jeden z nich.

- Widać, że jest nowa. Chyba będzie trzeba się dziewczyną zająć. - odpowiedział inny chłopak o kruczo czarnych włosach.

Było po mnie aż tak widać, że jestem nowa? Starałam się nie wyróżniać, ale chyba nie bardzo mi wyszło. Tylko co teraz? Co miał na myśli ten chłopak, zająć się mną? Miałam złe przeczucie. Nadjechał pociąg, nie zastanawiając się ani chwili weszłam do środka razem z tłumem. Na chwilę odetchnęłam, tylko, że za szybko. Widziałam przez okno jak wchodzą do innego przedziału. Cholera! Ruszyłam przed siebie. Starałam się zachować spokój, nie robić zamieszania. Przeszłam jeden przedział, potem drugi i trzeci. Przez małe okienka w drzwiach widziałam, że dalej idą za mną rozglądając się po siedzeniach. Te kilka minut wydawało się ciągnąć w nieskończoność. Pociąg zwalniał, to była moja szansa aby ich zgubić. Gdy tylko drzwi się otworzyły wysiadłam i ruszyłam do następnego pociągu który nadjechał. Jeden z nich mnie zauważył, modliłam się aby nie zdążyli wsiąść za mną. Odjechałam zostawiając ich za sobą. Uff, tylko co teraz? Nie wiedziałam do jakiego pociągu wsiadłam, ani gdzie jadę. W którą stronę do domu?

Przejażdżka ciągnęła się i ciągnęła. Do jakiego ja pociągu wsiadłam do cholery... Gdy w końcu stanęliśmy zaczynało się już powoli ściemniać. Dopisało mi szczęście i jakaś miła pani poinstruowała mnie gdzie wsiąść aby wrócić do domu. Jednak szybko los się ode mnie odwrócił. Gdy czekałam na kolejny pociąg zobaczyłam tych samych chłopaków którzy gonili mnie w pociągu.

Cholera jasna czemu nie mogą mnie poprostu zostawić w spokoju? Wstałam z ławki i poszłam w stronę wyjścia z metra. Tylko nie panikuj dziewczyno...

Czułam, że byli coraz bliżej mnie. W głowie analizowałam drogę ucieczki ewentualnie którego zaatakować jako pierwszego. Dziewczyno jesteś wilkiem nie mają z tobą szans.

Zaczęłam biec, serce biło mi bardzo szybko, starałam się nie stresować, ale czułam jak krew gotuję mi się w żyłach, jak oczy zmieniają kolor.

- Hej mała zaczekaj! - krzyknął chłopak o czarnych włosach.

Byłoby sto razy łatwiej gdybym w ogóle wiedziała gdzie uciekać. Cholera!

Kiedy myślałam, że już mnie mają, a życie zaczęło mi przelatywać przed oczami niczym na filmie poklatkowym, usłyszałam dziwny dźwięk, jakby jeden z nich uderzył w coś i runął na ziemię. Potem odgłosy kłótni i kolejnych uderzeń. Zatrzymałam się i odwróciłam wzrok w ich stronę. Jakaś zakapturzona postać dosłownie miotała chłopakami którzy mnie gonili. Robił z nimi co chciał, nawet nie łapiąc przy tym zadyszki. Nie wiedziałam już kogo mam się tak naprawdę bać. Nagle wśród tego zamieszania mignęło mi coś wyjątkowo znanego. Okropnie żółte oczy. Nasz wzrok spotkał się na chwilę. Ale potem napastnik wrócił do swojego zajęcia. Nie skończył dopóki wszyscy nie byli w stanie podnieść się z ziemi. Nie wiem co mną kierowało ale zaczęłam uciekać także przed nim. Ale oczywiście nie miałam szans. Dopiero teraz dostrzegłam, że znajdujemy się przy jakimś porcie. Wszędzie stały ogromne kontenery a zapach przypominał mi zdechłą rybę. Ziemia pod nogami była mokra i śliska. Jak ktoś taki jak ja może być aż tak niezdarny? Skręcając gdzieś w uliczkę kontenerów wpadłam w poślizg. Poturlałam się po brudnej ziemi i zatrzymałam zaraz obok krawędzi, mało brakowało a wpadłabym do wody. Podniosłam powoli głowę w tym samym czasie  w którym tajemnicza postać zatrzymała się metr ode mnie. Było już ciemno ale doskonale rozpoznawałam tą twarz. Był to ten sam chłopak, który zatrzymał mnie dzisiaj przed sekretariatem.

- Czemu tu przyjechałaś? - zapytał agresywnie. - To nie twój teren!

- A co może twój?

- Nie powinno cię tu być...

- A to niby dlaczego? Czasy terroru już dawno się skończyły, każdy z nas może mieszkać gdzie tylko chce!

Chyba zaskoczyła go ta pewność siebie, na chwilę się uciszył. Patrzył tylko na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.

- Dlaczego uciekałaś... Spokojnie dałabyś im radę. Dlaczego się nie przemieniłaś?

- Ja nie...

Nie było mi dane dokończyć. Ktoś szedł w naszą stronę z latarką.

- Ej, wam nie wolno tu być! Zaraz wezwę policję!

Podniosłam się zdecydowanie za szybko. Przy upadku nawet nie poczułam jak stłukłam sobie kostkę. Straciłam równowagę i poleciałam do tyłu, prosto do wody. Nawet nie zdążyłam złapać powietrza, poczułam jak woda nalewa mi się do gardła, do płuc. Nie wiedziałam co robić. Było tak cholernie ciemno.

Przyśnił mi się biały wilk. Nic nie mówił, ale wiedziałam, że chce abym szła za nim. Szłam przez las, wszędzie była mgła, czułam chłód. Było strasznie, naprawdę strasznie. Czułam ucisk, jakby ktoś stanął na mojej klatce piersiowej, nie mogłam złapać tchu. Dotarłam do jakiejś rzeki, nie zbyt szerokiej. Spokojnie można było ją przepłynąć wpław i się nawet nie zmęczyć. Ale teraz... Była przerażająca. Niedaleko między drzewami przebijały się namioty. Poszłam w ich stronę. Co kilka metrów widziałam wygaszone paleniska. Trawa była tutaj całkowicie starta, zostało tylko twarde klepisko. W ziemi wyryte były ślady ogromnych pazurów. Biały wilk siedział brzed jednym z namiotów. Patrzył na mnie chwilę i wszedł do środka, ruszyłam za nim, ale wilka już nie było. W namiocie stała jakaś kobieta, całkiem młoda. Ubranie miała zabarwione na zielono od trawy, ręce brudne od ziemi. Wyglądała jakby przeszła długą drogę, dużo podróżowała.

- Co ja tu robię? - zapytałam.

- To jeszcze nie koniec...

Wyciągnęła do mnie dłoń, na wewnętrznej stronie miała wyryty jakiś dziwny symbol.

Wtedy sen się skończył. Ale nadal nie otwierałam oczu. Czułam teraz inny ból w piersiach. Intensywny i przerywany. Słyszałam swoje imię.

- Kurwa! Obudź się Lia!

Otworzyłam oczy. Woda wyrwała się z moich płuc a ja automatycznie podniosłam się i zaczęłam kasłać. Nadal było ciemno. Nadal byłam w porcie tylko, że już w innym miejscu. Byłam mokra, było mi cholernie zimno.

- No w końcu! Wstawaj musimy stąd iść.

Chłopak złapał mnie za ramię i podniósł, był bardzo silny. Prowadził mnie w nieznanym kierunku. Byłam obolała, zmarznięta i zmęczona dzisiejszym dniem. Zapowiadał się tak dobrze...

Młoda KrewWhere stories live. Discover now