Rozdział III

203 4 0
                                    

Następnego dnia, od samego rana, Sophie wraz z matką i babcią przygotowywały się do, mającej odbyć się dokładnie w południe uroczystości. Za oknem od świtu pięknie świeciło słońce, więc był to wprost idealny dzień na ślub.

Każda minuta była na wagę złota. Po niedługim czasie, chaotyczną krzątaninę i łzy wzruszenia zastąpiły uporządkowane przygotowania, aż wreszcie nadeszła pora, by Sophie włożyła suknię ślubną. Już raz miała ją na sobie. Została zabrana do zrobienia poprawek, a teraz pojawiała się znowu w całej swej okazałości.

Matka Sophie - Caroline, ubrana w nadzwyczaj elegancki, niebieski kostium pomogła włożyć córce dzieło, wykonane przez jednego z największych włoskich projektantów. Gdy miękki jedwab ześlizgnął się po ramionach Sophie i opadł na jej smukłą talię, w pokoju rozległo się westchnienie podziwu, a na twarzach kobiet pojawiły się uśmiechy zadowolenia.

Wreszcie, panna młoda ukazała się w pełnej krasie.Stanęła na środku pokoju i wszystkie trzy kobiety spojrzały w olbrzymie, pozłacane lustro. Wyglądała przepięknie.

Perłowy odcień, sięgającej do ziemi, zwiewnej sukni, doskonale pasował do jej jasnej cery i podkreślał orzechowe oczy. Stanik kreacji uwydatniał zarysy biustu, a misterny pasek podkreślał jej nieskazitelną figurę, którą Sophie odziedziczyła po matce. Do tego, delikatny, tiulowy welon, niczym mgiełka spływał po gładkich, długich do pasa włosach. Najpiękniejszy był jednak wysadzany diamentami diadem, który przysłano dziś rano do hotelu. Był to prezent ślubny od Marco.

Matka Sophie nie mogła oderwać od niej oczu. Objęła córkę wpół, próbując powstrzymać łzy wzruszenia. Ellen zaś, siedziała w fotelu i wprost promieniała dumą.

- Wyglądasz olśniewająco. - oceniła tylko z uśmiechem na twarzy.

Wreszcie, po kilku godzinach starań nadszedł czas, by rodzina Dante ruszyła do kościoła. Pukanie do drzwi, przerwało chwilę zadumy. Do pokoju weszli Vittorio i Lazarro - starszy brat Sophie. Kiedy ojciec wziął córkę w objęcia, poczuła jak drży ze wzruszenia. Odsunął się by dokładnie się jej przyjrzeć.

- Wyglądasz prześlicznie. - powiedział i uśmiechnął się lekko. - Musimy już iść. - podał jej ramię i poprowadził do samochodu.

Sophie była tak przejęta i zdenerwowana zarazem, że nie zorientowała się nawet kiedy dojechali na miejsce. W jednej chwili, z ogromnego hotelu w samym centrum miasta, dotarła do malutkiego, zacisznego kościółka. Rozpogodziła się, rozkoszując ciszą i spokojem tego zakątka. Nie zdawała sobie sprawy, że w Rzymie są takie miejsca. Jakby nagle, znalazła się w zupełnie innym świecie. Tak długo mieszkała w Stanach, że prawie zupełnie zapomniała, jak wspaniałym miejscem jest jej rodzinny kraj. Było cudownie. Gdy wysiadła z samochodu, owiał ją chłodny wiatr znad błękitnej zatoki, który wprawił w ruch suknię i welon. Z drzew otaczających kościół, dobiegał wesoły świergot ptaków. Czuła się tak, jakby wszystko wokół świętowało ten dzień. I znów ogarnął ją melancholijny nastrój. Owszem, było jak w bajce, ale w bajkach nigdy nic nie jest prawdziwe, upomniała się w duchu. Nagle rozległo się bicie dzwonów.

Zanim Caroline i Ellen zostawiły pannę młodą z ojcem, wręczyły jej bukiet białych lilii i ucałowały na pożegnanie. Kiedy oboje weszli do kaplicy, Sophie ścisnęło się serce i ogarnęły ją setki myśli. Wciąż zadawała sobie jedno pytanie: Jak to wszystko dalej się potoczy? Zaczęła już wyobrażać sobie ich wspólne życie z Marco. Będą tylko trwać obok siebie, nie z sobą. Każde z nich będzie wiodło osobne życie. Będą małżeństwem tylko na papierze. Czy to w ogóle jest możliwe? Po tym co zaszło wczoraj w stajni? Dlaczego to się właściwie stało i co on chciał przez to osiągnąć?

MAŁŻEŃSTWO Z KONTRAKTUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz