Rozdział IV

228 6 0
                                    

Wreszcie, oboje znaleźli się w ciemnym wnętrzu limuzyny, która miała ich zawieźć do hotelu, gdzie odbędzie się przyjęcie weselne. Gdy tylko Sophie usiadła obok, Marco zesztywniał. Bliskość tej dziewczyny sprawiała, że robiło mu się gorąco.

- Kiedy będziesz gotowy powiedzieć mi prawdę, daj znać. - uśmiechnęła się, a mówiąc to, przysunęła tak blisko, że jej usta niemalże musnęły jego policzek. 

Napięcie między nimi sięgnęło zenitu. Marco z całych sił powstrzymywał się, by znów jej nie pocałować. Wielkie nieba... Jej smak... Dotyk jej ciała... Była taka niewinna i urocza. A teraz należała do niego. Była jego żoną. Zaczął zastanawiać się, czy mógłby pokochać tę kobietę. Miałby ją wtedy już na zawsze, gdyby tylko pozwolił temu nieznanemu dotąd uczuciu, swobodnie się rozwinąć. Niech diabli wezmą konsekwencje! I wtedy otrząsnął się. Wciąż musiał przypominać sobie, że to małżeństwo dla interesu. Interesu jego i jej rodziny, a jednak miał nieodpartą ochotę przekonać się,czy to czego doświadczyli to był tylko jednorazowy epizod, czy powtórzy się to za każdym razem, gdy jej dotknie.

Wreszcie, ku jego uldze, limuzyna stanęła, a drzwi otwarły się. Wysiadł pierwszy, po czym obszedł samochód i pomógł wysiąść Sophie. Weszli do ogromnej sali trzymając się pod rękę. Długo potem przyjmowali gratulacje. Przez pierwszą godzinę nie mięli nawet chwili, by porozmawiać bez świadków. Wreszcie, po wystawnym obiedzie, orkiestra zaczęła wygrywać pierwsze tony walca. Marco ujął dłoń Sophie i poprowadził ją na parkiet. Rozpoczęli pierwszy taniec wieczoru. Wirowali na całej szerokości, skąpanej w blasku świec sali, a zewsząd dobiegały oklaski zachwyconych gości. Jednak on, zupełnie nie zwracał uwagi na nikogo poza kobietą, którą przyciskał do piersi. Uznał, że pasuje do niego, i że po raz pierwszy czuje taką harmonię, w bliskości drugiej osoby. Z miejsca, gdzie stykały się ich dłonie, rozchodziły się przyjemne wibracje, wywołujące w jego sercu przyjemne ciepło. Czuł, jak rozpiera go radość, której nie potrafił uciszyć, mimo że rozsądek wciąż przypominał mu,że to wszystko jest tylko fikcją. Tłumaczył sobie, że ta radość wywołana jest jedynie pożądaniem, które czuje do Sophie. Jego żona była piękną kobietą, któż by jej nie pragnął?Niesamowicie piękną, poprawił się po chwili. Teraz, gdy była tak blisko, mógł się jej przyjrzeć dokładniej.

Miała subtelne rysy, a jej twarz była ciekawym połączeniem serdecznego spojrzenia, zachwycająco pełnych ust i delikatności. Była taka niewinna.

- Mówiłem ci już, jak pięknie wyglądasz? - wymknęło mu się mimo woli.

- Dziękuję, ale to nie moja zasługa, tylko przypadek.- uśmiechnęła się słodko.

Marco zaśmiał się, słysząc jej odpowiedź. Sophie mówiła dalej.

- Wyglądałeś na zaskoczonego, kiedy uniosłeś welon. Dlaczego? - zapytała, przypatrując mu się z ciekawością.

Nagle mężczyzna jakby zmieszał się trochę.

- Nigdy wcześniej cię nie widziałem... to znaczy, nie widziałem cię... takiej. - sprostował. Na jej twarzy pojawił się grymas, jakby powiedział coś, co sprawiło jej przykrość.

- Przecież wczoraj, spędziliśmy ze sobą cały dzień. - przypomniała mu.

- No tak, ale... - Marco próbował dobrać odpowiednie słowa. - Nie wyglądałaś tak pięknie, jak dziś. - uśmiechnął się chcąc, by wiedziała, że mówił szczerze. Odwzajemniła uśmiech i spuściła wzrok, a jej policzka zaróżowiły się lekko.

Kiedy orkiestra przestała grać, Marco chwycił jej dłoń i oboje, wśród salwy oklasków zeszli z parkietu. Wtedy też nowożeńców obległa cała rodzina.

MAŁŻEŃSTWO Z KONTRAKTUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz