Tkwiła w jakimś zaklętym labiryncie emocji, postawiona pomiędzy tym, czego pragnęła, co powinna i czego nie mogła. I nie potrafiąc zdecydować się na obranie konkretnej taktyki, błądziła bezwładnie pomiędzy zakrętami tego chaosu. Z każdym, kolejnym tajemniczym zakamarkiem napotykała się na coś nowego, jeszcze do tej pory jej nieznanego; i z równocześnie, z każdym kolejnym zakamarkiem – posłusznie, z podkulonym ogonem – przyjmowała spadający na jej plecy, powiększający się stale ciężar konsekwencji wkroczenia w niego. Stawiwszy krok w lewo, unosiła się nienawiścią i goryczą, pragnąc zniszczyć cały świat; w niekontrolowanym odruchu stawiając krok za siebie – z ciężarem stu-kilowego kamienia leciała w dół zmierzając w kierunku bolesnego zderzenia się z twardą ziemią; a w ucieczce przed doszczętnym roztrzaskaniem swoich wnętrzności przerażona uciekała w lewo i z lekkością piórka lądowała na świeżej, pokrytej poranną rosą trawie. I już spokojna, w niewinnym przeświadczeniu, że to co najgorsze zostawiła za sobą, obserwowała wschodzące Słońce, oczekując na kolejny przebieg wydarzeń. A całym światem, twardą ziemią, poranną rosą na trawie i pięknym wschodzącym Słońcem – wszystkim był Napoleon. I to tylko on, on był jedynym powodem, przez który Christine znalazła się w tym labiryncie i jedynym sposobem jej ucieczki z niego.
— Oczywiście. — zacisnęła usta w niewyrażającym swoim pojawieniem się ani grama szczęścia uśmiechu i pokiwała twierdząco głową, jakby odpowiedź Napoleona była dla niej czymś, czego w życiu już bardziej nie mogła być pewna. I chociaż nie była w stanie ukryć w swoich oczach – intensywnie wpatrujących się w jego tęczówki – rozczarowania, nawet nie próbowała bezpodstawnie się łudzić, że z ust stażysty usłyszy coś innego — I znów, muszę przyznać ci rację. Ale ja nie mogłam. Nie mogłam inaczej, rozumiesz? — kontynuowała, zmuszając się do powstrzymania będącego już gdzieś na pograniczu załamania głosu — Bo byłam pewna, że gdybym się od ciebie nie odcięła, to wszystko skończyłoby się tak samo. I wiesz, cholernie się bałam, Leonie, że wtedy mogłoby już obejść się już bez żadnych kredytów od dyrektora. Przecież wiesz dobrze, jak oni wszyscy do tego podchodzą. A ty byłeś na ostatnim roku... — mówiła, pozwalając rzece skrywanych do tej pory wyznań po prostu płynąć. I nieważne, jak głupio musiały one brzmieć, bo dla niej stały się wielkim murem, którego w obawie o poważniejsze skutki ich znajomości (gdyby nie została tak gwałtownie przerwana) się obawiała — I ja, na Merlina, nawet jeżeli nie zrobiliśmy nic złego... Moim najważniejszym zadaniem tutaj jest pilnowanie, żeby ten dział pozostał w stanie nienaruszalności przez osoby do tego niepowołane. I zawiodłam. — przyznała z rozbawieniem spowodowanym tylko i wyłącznie wspomnieniem o decyzjach, które postanowiła, a wszystkie po kolei okazały się być błędne — Najpierw straciłam zaufanie w oczach Longbottoma, a potem straciłam ciebie.Miała trzydzieści, prawie trzydzieści jeden lat i właśnie zdała sobie sprawę, że w całym swoim nudnym życiu nie spotkała jeszcze osoby, która wzbudzała w niej tak skrajnie mocne przeżycia wewnętrzne jak Napoleon. W obecności jego osoby – niezależnie czy w kontakcie z nim bezpośrednim, czy nie – czuła się żywym, bezcelowo błąkającym się po tej planecie paradoksem. Czuła się małą, zagubioną dziewczynką, być może w swojej bibliotekarskiej powadze i rozwadze, zawsze bardziej dziecinną niż ten chłopak, którego wraz z biegiem lat obserwowała, jak stawał się mężczyzną. Charyzmatycznym, dumnym i inteligentnym mężczyzną, za którym nie raz i nie dwa, w pozornym pozyskiwaniu wiedzy z woluminów, dyskretnie oglądały się grupki uczennic. Czuła się taką samą, zafascynowaną nastolatką, kiedy z uśmiechem na twarzy, kolejnego pięknego dnia witała go w bibliotece. I może w takich chwilach jedyne czego pragnęła, to taką nastolatką być; żeby w swojej młodzieńczej naturze, bez żadnych wyrzutów sumienia móc wpatrywać się w jego profil, kiedy poświęcał się czytanej przez niego lekturze. A potem z rozczarowaniem przypominała sobie, że już nigdy nie będzie nastolatką i znowu stawała się zwykłą, szarą Christine. Czuła się bezlitosnym katem, kiedy w swojej bezsilności z dnia na dzień przestała odzywać się do niewinnego niczemu chłopaka, bo tak wydawało się jej najbardziej rozsądnie. Czuła się głupia i bezradna, kiedy w braku reakcji na jego raniące słowa, nienawidziła go i mimo to wciąż nie potrafiła przestać go kochać.
W momencie jednocześnie najgorszym i najlepszym, kiedy Leon cierpiał, a jednak w tym swoim bólu wydawał się być stokroć stabilniejszy od niej, po raz pierwszy zrzucała na niego falę swojej przykrej i pokręconej perspektywy. I chociaż zgodnie z powszechną regułą, że lepiej zawsze jest człowiekowi, który wygada się z wszystkiego tego, co zalegało mu na sercu, powinna poczuć się lżej, to wcale tak nie było. Bowiem pod ciężarem jej wyznań, na które w końcu się odważyła, krył się ogromny strach przed jego reakcją. Nie kontrolując ani swojego trzęsącego się ciała, ani łez w swoim własnym tempie spływających po jej policzku, przygotowywała się na kolejny ciężki cios.
A Napoleon znów ją zaskoczył. W sposób tak szokująco pozytywny, że gdyby nie jego późniejsza, równie niespodziewana utrata przytomności, istniało duże prawdopodobieństwo, że faktycznie poczułaby ulgę wynikającą z otworzenia się przed nim. W zamian tego ponownie uderzyła w nią przygniatająca świadomość, że jeżeli teraz mu nie pomoże, to za moment swoją zwłoką doprowadzi go do takiego stanu, że nie obejdzie się już bez pielęgniarskiej interwencji.
W natychmiastowej reakcji na utratę kontroli Leona nad jego własnym ciałem, zbliżyła się jeszcze bardziej i w razie ewentualnego upadku, chcąc być jego podporą (ale co ona tam mogła, z tym swoim słabiutkim ciałem?), położyła rękę na jego ramieniu. Kiedy dłoń mężczyzny znalazła się pod jej obojczykiem przeszła ją nagła fala ciepła, a kiedy zaciskał palce na jej ramieniu – fala bólu, chociaż zapewne niczym nie porównywająca się z tym, czego doświadczał Napoleon; dlatego z trudem, również zaciskając pięść na jego zdrowej ręce, czego prawdopodobnie nawet nie odczuł, zdecydowała się ją zignorować.— Tak, tak. — potwierdziła, pośpiesznym ruchem drugiej dłoni przecierając łzy ze swojej twarzy. — Wyciągnę cię z tego. Wytrzymaj jeszcze tylko chwilę... — obdarowała go ponownie uśmiechem, teraz już pełnym naiwnej jakby nadziei i motywacji, że wszystko skończy się dobrze. Sekundy uciekały jak szalone, kiedy wertowała strony woluminu w poszukiwaniu odpowiedniego zaklęcia na jego złamane, a przypuszczała, że nawet i w gorszym stanie kości. W takich momentach umiejętność szybkiego czytania naprawdę okazywała się przydatna. Wcale nie pomagało jaj to, że poza minimalnymi różnicami w opisach te zaklęcia wydawały się być, cholera, takie same i w końcu zdecydowała się wybrać takie, które w mniejszym stopniu przynajmniej kojarzyła. — Wybacz mi, jeżeli zrobię ci większą krzywdę... — stwierdziła przepraszającym tonem. Wzięła głęboki oddech i w końcu, w końcu, z różdżką skierowaną w poszkodowaną dłoń Napoleona, wypowiedziała zaklęcie.
Christine
CZYTASZ
Moje opowiadania!
Fantasi''Moje opowiadania!'' to jak nazwa sama wskazuje, wybrany spis stworzonych przeze mnie opowiadań na różnych blogach PBC. Mam nadzieję, że ktoś tu kiedyś dotrze, że wcale nie będzie mu przeszkadzało, jak bardzo wyrwane z kontekstu są te opowiadania i...