Frank Iero w studio nagrywał teledysk do Joyriding, w ubrudzonym od sztucznej krwi białym garniturze. Coś się stało. Pokłócił się z gościem z ekipy która nagrywała i wyszedł na papierosa. Zawsze coś musiało pójść nie tak. Była około 18 a słońce powoli zmieniało swą barwę na bardziej pomarańczową. Po chwili Frank usłyszał muzykę, cichą i pozbawioną słów jednakże bardzo przyjemną. Jako że nie chciał jeszcze wracać do budynku przez panującą tam obecnie atmosferę poszedł w kierunku z którego dochodzily dźwięki muzyki. Szedł tylko parę przecznic, zwracając na siebie uwagę ludzi naokoło przez swój niecodzienny wygląd, w końcu nie codziennie po ulicach New Jersey chodzą ludzie z góry w dół wysmarowani sztuczną krwią... choć oczywiście były takie wyjątki.
Doszedł do studia nagrań muzycznych niedaleko miejsca w którym sam obecnie pracował. Słyszał muzykę coraz głośniej, aż stanął przed budynkiem, którego jedno z okien było otwarte. Chciał zajrzeć przez owe okno, ale było zbyt wysoko, aby mógł cokolwiek zobaczyć. Nagle główne drzwi się otworzyły, a na zewnątrz po schodach obok zszedł ubrany w niebieski garnitur człowiek.
Mężczyzna wyglądał inaczej niż zapamiętał go Frank. Przede wszystkim ściął włosy, niegdyś przydługie i w wściekle czerwonym kolorze, teraz o wiele krótsze i przefarbowane na rudo. Kiedyś zawsze ubrany w czarne jeansy, różnorodne T-shirty i wszelkiego rodzaju kurtki, dziś miał na sobie dopasowany jasnoniebieski garnitur, białą elegancką koszulę i krawat... Już nie czerwony jak za starych czasów, tylko w odcieniu klasycznej czerni. A w dłoni trzymał papierosa i zapalniczkę, jedyne elementy które pozostały niezmienione.
Muzyka z wewnątrz trochę ucichła. Wtedy mężczyzna spojrzał na szatyna. W pierwszej chwili na jego twarzy wymalowało się głębokie zszokowanie, a w drugiej stał już koło Franka Iero zapominając o papierosie, którego planował wypalić.
- Fajny krawat Gerard - zażartował mężczyzna na powitanie po czym uśmiechnął się krzywo.
- Dzięki. Fajny garnitur, kogo zabiłeś? - zaśmiał się Gee w odwecie.
- Ym... Kręcę teledysk do piosenki, parę przecznic dalej. Usłyszałem muzykę i stwierdziłem, że sprawdzę skąd dochodzi...
- Nie spodziewałem się, że cię tu spotkam. Nagrywamy piosenki do albumu, który niedługo wydaję...
- Wydajesz album? Nie wiedziałem...
- Tak, tęskniłem za muzyką, nawet nie wiesz jak bardzo mi jej brakowało. Po rozpadzie zespołu cały czas myślałem o tym wszystkim, o koncertach i tworzeniu.- mówił podekscytowany. - Pamiętasz jak tysiące ludzi przychodziły by nas posłuchać? Mogliśmy na choćby krótki czas dać im trochę radości i wyrwać ich z szarej rzeczywistości... Poza tym miałem kilka pomysłów, więc zacząłem je realizować.
- To świetnie, na pewno spodoba się ludziom. -rzekł Frank.
- Mam taką nadzieję. A ty kiedy wydajesz... "Stomachaches" tak? - spytał G zmieniając temat.
- Tak, "Stomachaches" wypuszczamy 25 sierpnia. Wszystko już właściwie gotowe, kręcimy jeszcze teledyski i to będzie koniec.
- Super, a o czym będzie ten album? - spytał rudowłosy zaciągając się papierosem, którego w końcu zapalił.
Frank zamyślił się nagle. Nie spodziewał się spotkać Gerarda po tak długim czasie i to pod drzwiami studia w którym mężczyzna nagrywał album. Co miał odpowiedzieć? Że to o jego bolącym sercu? O depresji i tęsknocie do czasów kiedy grupa chłopaków postanowiła zmienić świat, grając muzykę dla wszystkich odrzuconych tak jak i oni kiedyś byli? O chęci wyleczenia się z bólu, który nie opuszczał go ani na krok? Czy może o tym jak tęskni za najlepszym przyjacielem... przyjacielem... a może i kimś więcej?
CZYTASZ
"Kids from yesterday" /One Shot
Fanfiction"Kids from yesterday" czyli krótka historia o tęsknocie w klimacie Stomachaches i Hesitant Alien. Myślicie, że świat zapomniał o My Chemical Romance? Nie koniecznie... - Myślisz, że to był zły pomysł? - spytał po chwili rudowłosy. - Rozpad? Nie wiem...