- Niestety, Pan Anciel cierpi na śmiertelną chorobę. - słowa lekarza odbijały się w jego umyśle. - Jest to dopiero "początek" choroby, więc będziemy robić co w naszej mocy, by go wyleczyć.
Po tych słowach, Nathaniel wyszedł na chwilę ze szpitala. Potrzebował zaczerpnąć odrobinę świeżego powietrza, lecz mimo to wiedział, że to mu nie pomoże. Kto by chciał, dowiedzieć się, że twoja miłość życia cierpi na raka płuc? No właśnie, nikt. Nie mógł sobie wyobrazić życia, bez jego narzeczonego. Nawet nie wiedział, dlaczego nowotwór go dopadł. Czarnowłosy nigdy nie palił, ba! Przecież nienawidził zapachu tytoniu. Unikał jakiegokolwiek kontaktu z osobami które paliły, nawet Nathaniel unikał kontaktu z papierosami i innymi tego typu rzeczami, gdyż wiedział, że Marc bardzo ich unikał i nienawidził.
Czuł się, po prostu źle. Był załamany, zły i wściekły. Wściekły i zły, był akurat na siebie. Nie zauważył, że Marc zaczął kaszleć i tracić na wadze. To akurat łatwo zauważył, w końcu mieszkali razem. Lecz wiedział, że najprawdopodobniej Anciel ukrywał przed nim swoje złe samopoczucie. Nie wiedział dlaczego, może po prostu nie chciał, by martwił się o jego stan zdrowia? Dopiero po tym jak zaczął się dusić, zadzwonił po karetkę. To nie było normalne. Nikt, przecież nie dusi się bez powodu. Usiadł powoli na jednej z ławek pod szpitalem, po czym ukrył twarz w dłoniach. Nic do niego nie docierało. Próbował jakoś to sobie poukładać. Czuł się, jakby wszystko spadło na niego jak grom, z jasnego nieba. Cała jego rzeczywistość zaczęła się rozpadać. Wiedział, że tak będzie. W końcu życie, cały czas podkładało mu kłody pod nogi i utrudniało mu wszystko. I właśnie wtedy, gdy osiągnął zen, jakiś spokój w życiu, wszystko się rozsypało. Nie zauważył kiedy zaczął płakać. Z jego oczu zaczęły płynąć, krystaliczne łzy wyglądające jak małe diamenciki.
Nie wiedział co ze sobą zrobić, więc wyjął telefon, próbując się uspokoić i wybrał numer do jedynej osoby, z którą jako tako mógł porozmawiać. Jego dłonie trzęsły się, a jego oddech był nadal niespokojny. Czuł się, jakby miał zaraz zemdleć.
- Halo, Nathaniel? Coś się stało? - usłyszał zmartwiony głos, po drugiej stronie telefonu. Próbował cokolwiek powiedzieć, lecz nie dawał rady. - Nathaniel, spokojnie oddychaj. Powiedz mi co się stało.
Rudowłosy wziął głęboki oddech, po czym zaczął mówić drżącym głosem:
- On jest chory Alix. Ma nowotwór, wyobrażasz to sobie?
Różowowłosa kobieta zamilkła. Ta niezręczna cisza, trwała tylko kilka sekund, lecz dla Kurtzberga trwała ona kilka minut. Nieskończonych minut. Nawet przez telefon mógł usłyszeć, jak jego najlepsza przyjaciółka przełyka ślinę.
- Jadę do ciebie, nie mogę zostawić cię w takim stanie. Podaj adres szpitala. - powiedziała stanowczo.
- Hopital de la Croix Saint-Simon. - odparł.
- Dobra, ja już do ciebie jadę. Spróbuj się jakoś uspokoić i nie wiem, pójdź do niego. Cokolwiek. - westchnęła. - Wiem, że to będzie dla ciebie trudne, ale przecież go kochasz, prawda? On też ciebie potrzebuje, w tym trudnym dla was obu czasie. To kończę, zaraz będę. - szybko zakończyła rozmowę.
On także się rozłączył, po czym spojrzał pusto przed siebie. Miał iść do niego? Naprawdę chciał, lecz się bał. Bał mu się spojrzeć w te zielone, szmaragdowe niegdyś błyszczące oczy, które aktualnie były bardziej matowe, bez życia. Nie chciał widzieć go w takim stanie, to by mu złamało serce. Lecz wiedział, że musi być silny, jak nie dla siebie, to dla jego tęczy. Wstał powoli z ławki, na drżących nogach i skierował się do środka kliniki. Od razu poszedł do łazienki, nie chciał pokazać się ukochanemu, w tak złym stanie. Szybko umył twarz. Gdy tylko z niej wyszedł, skierował się do pokoju numer dwanaście, w którym przebywał jego promyk słońca. Zatrzymał się na sekundę przed białymi drzwiami. Bał się, tak cholernie się bał. W końcu, drżącą ręką otworzył drzwi i wszedł do środka. Jego oczom ukazał się jego narzeczony, siedzący w szpitalnym łóżku, który pisał coś zawzięcie w niebieskim zeszycie. Na dźwięk otwierających się drzwi i odgłosów, wydawanych przez buty na posadzce, podniósł głowę. W jednym momencie, jego oczy się zaświeciły, a na jego twarzy zakwitł uśmiech, który sprawiał, że Nathaniel się roztapiał.
CZYTASZ
❝𝑵𝑰𝑬 𝑷Ł𝑨𝑪𝒁❞━ᵐᵃʳᶜᵃᶰᶤᵉˡ‧̍̊
Fanfic"Proszę nie zostawiaj mnie, samego." "ℙ𝕣𝕫𝕖𝕡𝕣𝕒𝕤𝕫𝕒𝕞, ℕ𝕒𝕥𝕖 𝕥𝕠 𝕛𝕦ż 𝕟𝕚𝕖 𝕫𝕒𝕝𝕖ż𝕟𝕖 𝕠𝕕𝕖 𝕞𝕟𝕚𝕖, 𝕜𝕠𝕔𝕙𝕒𝕟𝕚𝕖." ‧̍̊˙· 𓆝.° 。˚𓆛˚。 °.𓆞 ·˙‧̍̊ 𝐊𝐭𝐨 𝐛𝐲 𝐜𝐡𝐜𝐢𝐚ł 𝐮𝐬ł𝐲𝐬𝐳𝐞ć, ż𝐞 𝐭𝐰𝐨𝐣𝐚 𝐦𝐢ł𝐨ść ż𝐲𝐜𝐢𝐚 𝐣𝐞𝐬...