• 2 •

95 17 3
                                    

Dźwięk dzwonka bez wątpienia był jedną z najprzyjemniejszych rzeczy, jakie dało się w szkole słyszeć. Gdy jego drgania rozchodziły się po korytarzu i docierały do uszu wielce spragnionych odpoczynku uczniów, każdego przechodził przyjemny dreszcz, po którym następowało tak rzadko spotykane w tej placówce uczucie ulgi, serce powracało do swojego normalnego rytmu, a mózg przestawał pracować na zdecydowanie zbyt długo utrzymywanych najwyższych obrotach. Właśnie dlatego ten z pozoru pospolity dzwonek przez wielu utożsamiany był z wolnością, wybawicielem czy obrońcą uciśnionych, zwłaszcza tych wziętych do odpowiedzi pod sam koniec lekcji. Czasami jednak, bardzo rzadko ale wciąż, pojawiało się wśród uczniów pragnienie, by dzwonek wyjątkowo minął się ze swoją punktualnością i zaczekał jeszcze choćby kilka krótkich minut, podczas których uczeń będzie mógł swobodnie kontynuować swoją marną pracę.

          Owe pragnienie pojawiło się właśnie u Feliksa, gdy po oznajmieniu przez starą jędzę, iż pozostały dwie minuty na ukończenie sprawdzianu, zreflektował się, że w gruncie rzeczy nie jest ani trochę przygotowany do oddania swojej kartki. Cholerna chemia i cholerna profesor Pajda, która przed rozpoczęciem lekcji jakimś cudem przejrzała jego plany ściągania od Torisa i postanowiła w końcu zastosować w praktyce słowa "ostatni będą pierwszymi". Nie przypadli sobie do gustu z tą kobietą już podczas ich drugiego spotkania, kiedy to Łukasiewiczowi udało się przypadkiem stłuc jakiś żrący kwas schowany wraz z innymi kwasami za cienką szybą na tyłach sali. I na nic zdały się tłumaczenia, że w rzeczywistości to pewien albinos był głównym prowokatorem tego zdarzenia. 

          — Karteczki do przodu. 

          To był ten moment, kiedy Łukasiewicz w końcu musiał sam przed sobą przyznać — był w dupie. Pocieszał się jedynie myślą, że, zważając na dobiegające z różnych zakątków sali pojedyncze jęki niezadowolenia, nie był w tej sytuacji sam. Cóż, nie mógł już nic na to poradzić, nie pozostało mu nic innego, jak pogodzić się ze swoją chwilową porażką i odłożyć swoją pracę na biurko nauczyciela. Kątem oka zerknął jeszcze na siedzącego w sąsiednim rzędzie Gilberta, wyraźnie zadowolonego, co wywnioskował po lekko uniesionych kącikach ust. Przeklęta zaraza, prymus z wszelkich przedmiotów ścisłych, nieszczędzący z tego powodu przechwałek jeszcze bardziej pieszczących jego i tak wybujałe ego. 

          — I jak? — Dokonywany właśnie ukradkowym spojrzeniem mord przerwała rozentuzjazmowana szatynka, trzaskając rękoma o felkową ławkę. 

          Polak spojrzał na nią z politowaniem, uśmiechając się niewinnie, tym samym dając jej do zrozumienia, że doskonale zna odpowiedź, a jej nadzieja jest złudna. Podczas gdy sama nie miała z nauką większych problemów, już niejednokrotnie zmuszona była martwić się o swojego niewdzięcznego przyjaciela, nieprzywiązującego aż takiej wagi do swej edukacji. Feliks czasami miał wrażenie, że Elka przybrała już rolę jego starszej siostry mentorki i momentami bywała nawet gorsza od jego własnej matki. Zastanawiał się, jak długo tak jeszcze pociągnie, nim przed trzydziestką z jego powodu osiwieje. 

          — Poważnie, Fel? — Elizabeta zmarszczyła brwi, patrząc na niego wyczekująco, zapewne oczekując jakiegoś wiarygodnego wyjaśnienia, które usprawiedliwiłoby jego nieodpowiedzialne poczynania. Zielonooki całkowicie ten fakt zignorował, spokojnie przystępując do pakowania i wyjścia z sali, a tym samym uwolnienia się od gęstniejącej w niej atmosfery. — Dopiero drugi miesiąc, a ty masz zamiar dostać już trzecią jedynkę? 

          — Ziom, poprawię się — odparł lekkim tonem, sugerującym, że wcale nie zamierza poczynić w tym celu specjalnych kroków.

          — Ja myślę. Inaczej możesz być pewien, że zrobię wszystko, żeby tylko załatwić ci korki z Gilbertem.

Wszystkie ważne miejsca | PrusPol |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz