— Gilbert!
Zewsząd dało się słyszeć to jedno słowo, imię osoby, której zniknięcie skąpało cały świat w przytłumionych półtonach, zmuszając okolicznych mieszkańców do wyrwania się ze swojej wieczornej rutyny i dołączenia w nawoływaniach do znajdujących się na skraju histerii rodziców. Inne sprawy straciły wartość przysłonięte cudzą tragedią i chociaż wszyscy uczestnicy akcji zdecydowali się wziąć w niej udział dobrowolnie, kierując się zwykłym, ludzkim odruchem, jakiego człowiek doświadcza na widok zapłakanej matki gotowej poświęcić własne życie, aby tylko odzyskać syna, Feliks bał się sam przed sobą przyznać, że te czysto altruistyczne pobudki nie miały nic wspólnego z jego przypadkiem. Podczas gdy inni odczuwali współczucie, jemu towarzyszyło niemożliwe do przezwyciężenia poczucie winy, które sprawiało, że ciało poruszało się szybciej, zmysły się wyostrzały, a umysł podsuwał kolejne możliwe miejsca z precyzją, o którą sam się nigdy nie podejrzewał, żeby tylko jak najszybciej uśmierzyć palący ból klatki piersiowej, którego źródła należało się doszukiwać u jednego z kluczowych organów ludzkiego organizmu.
Bał się. Drżał z przerażenia na myśl o wszystkich niebezpieczeństwach, na które naraził bądź co bądź niezwykle bliską swemu sercu osobę, którą kilka godzin wcześniej odprawił bez słowa wyjaśnienia. Nie zwracając uwagi na nic, smagany ostrym wiatrem, biegł przed siebie, zataczając się niezgrabnie, kiedy nie był już w stanie wziąć głębszego wdechu, a komórkom zaczynało brakować tlenu. Nie zatrzymuj się, powtarzał niczym mantrę. Za wszelką cenę musiał go odnaleźć i nie mógł sobie pozwolić, by zbierające się w oczach łzy przysłoniły mu ukrytą gdzieś w gąszczu albinoską sylwetkę, tak bardzo wyróżniającą się przecież na tle zieleni i nierównomiernie rozstawionych pni. Po omacku szukał jakichś wskazówek, czegokolwiek, co napełniłoby go nadzieją, pozwoliło chociaż na moment pomyśleć, że już wie. Było to jednak pragnienie złudne, co najdobitniej zobrazowała mu scena, gdy z krzaka, w którym zaobserwował nieznaczny ruch, wyskoczył lis i pognał w tylko sobie znanym kierunku.
Nim zdołał na powrót w pełni skupić się na drodze przed sobą, nadział się na ostre, pozbawione liści gałęzie, rozcinając całą łydkę. Zasyczał na nieprzyjemny widok rany, lecz obecne stężenie adrenaliny nie pozwalało mu odczuwać bólu. Delikatnie kulejąc, parł wciąż przed siebie, niespodziewanie natrafiając wzrokiem na odciśniętą w błocie podeszwę. Nawet nie zdążył do końca przyswoić podsuniętej przez los informacji, kiedy jego nie całkiem sprawna już noga zahaczyła o korzeń i w jednej chwili wszystko, co do tej pory miażdżył brutalnie pod swoimi stopami, znalazło się na wysokości jego twarzy i zanim się obejrzał, staczał się już ze stromego wzgórza, którego obecności wcześniej nie odnotował, zbyt sparaliżowany tłumionymi myślami, które wyciągnięte na światło dzienne, mogłyby całkowicie go złamać.
Będąc już jednak na dole, oblepiony błotem i krwią, klęcząc i nasłuchując dobiegających z oddali krzyków, nie był w stanie się dłużej powstrzymywać. Dopiero teraz, z dala od wszystkich, pozwolił sobie na głośny szloch od dawna próbujący zawładnąć jego ciałem. Nie dbał o niekończące się łzy, których ścieżki zaznaczone miał na policzkach. Szarpał za ubranie, desperacko pragnąc pozbyć się uczucia bezsilności. Rzucał wszystkim, co tylko wpadło mu w ręce. Wgryzając się w ramię, próbował zagłuszyć własny krzyk rozpaczy, od dłuższego czasu próbujący wydostać się z jego wnętrza, ignorowany aż do tego momentu. Nie wiedział, jak sobie poradzić ze wszystkimi tymi emocjami, których nigdy przedtem przecież nie doświadczył. Stawał się zdruzgotany na myśl, że wszystko to jest jego winą. Że wszystkie szczęśliwe chwile spędzone z najlepszym przyjacielem od zawsze poszły w niepamięć. Że jego już nie ma. Jego już nie ma.
CZYTASZ
Wszystkie ważne miejsca | PrusPol |
FanfictionI można czytać bez znajomości shipu i anime I Feliks odkrywa uroki licealnego życia, które, jakby się mogło wydawać, uprzykrzać mu będzie pewien albinos z sąsiedztwa. Niestety, los bywa zawrotny i wkrótce nawet coś, co wydawało się oczywiste, przes...