• 3 •

89 20 4
                                    

Feliks, słysząc na ostatnich zajęciach z ust pewnego Hiszpana, że ten zna kogoś wprost idealnego do odegrania pojawiającej się w ich scenariuszu roli kompletnego aroganta, nie spodziewał się na następnej próbie ujrzeć przed sobą Gilberta Beilschmidta we własnej osobie. Być może powinien. Niestety, jego powalające wręcz zdolności łączenia faktów po raz kolejny zawiodły, w wyniku czego doznał niemałego szoku, zostając postawionym przed faktem dokonanym. Od pewnego czasu pruska zaraza zaczęła szerzyć się wszędzie tam, gdzie najmniej się tego spodziewał i gdzie najmniej by sobie tego życzył, jakby nie wystarczało znoszenie i bronienie się przed nią w trakcie lekcji. Niekiedy także po lekcjach. Tak czy inaczej, miał jej już serdecznie dość, a spędzanie w jej towarzystwie kolejnych dwóch godzin w ramach kółka teatralnego nie budziło w nim pozytywnych odczuć.

          — Coś się tak zapatrzył? — Charakterystyczny głos wyrwał go z rozmyślań, jednocześnie dobitnie uświadamiając, że nie powinien był tak długo zawieszać wzroku na jednej osobie. Prędko skierował swoje spojrzenie w przeciwną stronę, przestępując z nogi na nogę. — Samym wlepianiem maślanych oczu w mą zagilbistą osobę mnie nie poderwiesz. 

          Zakrztusił się własną śliną. Dokładnie tego spodziewał się po ujrzeniu wśród zgromadzonych niezwykle wyróżniającej się, pozbawionej pigmentu czupryny. Złudzenia o rozpoczęciu w szkole średniej nowego życia, wolnego od złośliwości oraz prusaków, zostały doszczętnie pogrzebane, teraz mógł im co najwyżej postawić świeczkę, modląc się o siłę, by przetrwać nieciekawie się zapowiadające kolejne trzy lata. 

          — Nie żebyś w ogóle miał szansę... 

          — Spokojnie, Gwidonie, nawet przez myśl by mi to nie przeszło — odparł pewny siebie, unosząc głowę, z satysfakcją obserwując, jak irytacja zajmuje miejsce zadziornego uśmiechu, goszczącego do tej pory na twarzy albinosa. Nie znosił swojego drugiego imienia, a nieszczęśliwie dla niego Feliks należał do wąskiego grona osób znających jego brzmienie. — Tak się tylko generalnie zastanawiałem, czy to przypadkiem nie ty zwykłeś mawiać, że żadne kółko nie jest adekwatne do twojej wspaniałości.

          — Owszem, przyszedłem to udowodnić. Mam zamiar dostać jedną z głównych ról i zgarnąć całą uwagę publiczności w dniu premiery. — Skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej, patrząc wyzywająco w kierunku młodszego.

          — Pft, masz ambicje, Gil. — Antonio poklepał przyjaciela po plecach, dając mu zarówno swoje pełne wsparcie, jak i sugerując, że jego marzenie jest mało realne. — Jeżeli faktycznie ci się uda, to czeka was sporo wspólnych scen. — Zerknął na stojącego naprzeciw Feliksa, sprawiającego wrażenie wielce znudzonego ich rozmową. 

          Ani on, ani Gilbert, poza nic nieznaczącymi, przedszkolnymi przedstawieniami, nie mieli absolutnie żadnego doświadczenia w aktorstwie, a jednak ten drugi wydawał się być bardzo przekonany co do swoich umiejętności. Czasem Łukasiewicz zastanawiał się, czy postrzeganie samego siebie jako nadczłowieka przyszło mu z wiekiem, czy może był taki już od urodzenia. Z tego, co pamiętał, w dzieciństwie wydawał się jakiś znośniejszy i szło się z nim nawet pobawić. Szczególnie utkwiło mu w głowie wspomnienie ich wspólnego domku na drzewie, w którym zabawy trwały najdłużej, a czas płynął najszybciej. Stanowili drużynę i nawet, gdy inne dzieciaki próbowały się dostać do ich bazy, razem odpierali ich najazdy, nie mając zamiaru dzielić się swoim miejscem. 

          Teraz już rzadko nadarzała się okazja do współpracy, rywalizacja stała się nieodłącznym elementem ich codzienności, obojętnie jakie formy przybierała. Czy to siatkówka na wf-ie, czy może wypracowanie z literatury, nieważne, liczyło się tylko bycie najlepszym. A przynajmniej lepszym od tego drugiego. 

Wszystkie ważne miejsca | PrusPol |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz