• 4.1 •

98 17 8
                                    

Ledwie spojrzał w lustro i już wiedział, że to nie będzie jego dzień. Obecne pod oczami sińce tylko utwierdziły go w przekonaniu, że być może całonocne granie nie było najlepszym pomysłem, a nieco już przetłuszczone włosy wołały o pomoc w postaci szamponu. Pechowo jego ulubiony, o zapachu czekolady się skończył, więc nie pozostało mu nic innego, jak związać swoje wcale nie bujne i wcale nie loki w wysokiego kucyka. Odrobinę znośniej. Po namyśle, jak i również mniej więcej sześciominutowym przeglądaniu się, a zarazem robieniu wielu głupich min do zwierciadła, zdecydował jednak, że wolałby eleganckiego koka. Na powrót sięgnął po szczotkę i kilkoma wsuwkami dokonał drobnych poprawek, stwierdzając, że lepiej już nie będzie.

          Westchnął ciężko, w zadumie przyglądając się swemu odbiciu, kolejny raz tego dnia poprzysięgając sobie, że będzie musiał w końcu zrobić coś z tymi prezentami otrzymywanymi co roku na święta od pani Beilschmidt. Boże, cóż to były za dziwacznie skrojone koszule, na których widniała w dodatku chyba jakaś sztuka nowoczesna — Feliks nie wiedział i niespecjalnie chciał się dowiedzieć, o co chodziło w osobliwym guście matki Gilberta. Na domiar złego jego własna matula kazała mu ubierać te dziwactwa przy każdej możliwej okazji, kiedy istniał choćby cień szansy na zobaczenie się z sąsiadami. W niedzielę do kościółka również. Już dawno przyzwyczaił się do wścibskiego wzroku emerytek, na których chłopiec z długimi włosami, ubrany w różową, cętkowaną koszulę najwidoczniej robił wielkie wrażenie. Niekoniecznie pozytywne. 

          — Feliks, ile można siedzieć w łazience?! — Niespodziewanie ktoś szarpnął za klamkę, a że ów wezwany był przynajmniej na tyle sprytny, aby wcześniej przekręcić kluczyk, zaraz rozległo się głośne pukanie. O ile można to było w ogóle nazwać pukaniem. Postronnym mogłoby to się raczej kojarzyć z waleniem, ale przyzwyczajony już do temperamentu swojej rodzicielki blondyn spokojnie przeczekał jej mały wybuch. 

          — Cicho, zaraz wychodzę — rzucił na odczepkę, wracając do kontemplowania własnej brzydoty. 

          — Słyszę to od dwudziestu minut! — Tym razem eleganckie, dębowe drzwi oberwały kopniakiem. — Przez ciebie jesteśmy spóźnieni — dodała z rezygnacją, najwidoczniej dostrzegając, że obrana przez nią strategia nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Ciężkie było to wychowywanie nastolatka. Gdyby ktoś ją wcześniej ostrzegł, że zmienianie pieluch i wstawanie w nocy nie będzie najbardziej męczącym okresem jej życia, skrupulatniej rozważyłaby tę kwestię. Oparła się plecami o ścianę, nagle natrafiając palcami na coś interesującego. 

          Nie minęły więcej niż trzy sekundy błogiej bezczynności, kiedy z głupawą miną zaczęła bawić się włącznikiem światła, urządzając zamkniętemu w środku młodemu Łukasiewiczowi dyskotekę dla biednych. Nie dowierzał. Mimo że nigdy by tak o sobie nie powiedział, gdy widział swoją matkę, zaczynał się czuć jak dorosły. Przewrócił oczami i z ustami zaciśniętymi w cienką linię zdecydował się w końcu podpisać rozejm. 

          — Mówiłem, że już wychodzę. — Trzasnął drzwiami i udał się w kierunku schodów, rzucając blondynce jedynie przelotne spojrzenie.

          Wyjątkowo nie udzielał mu się entuzjazm, który aż promieniował od jego rodziców. Nie dołączył do prowadzonej przez nich wesołej pogawędki, pełnej spontanicznych chichotów i dowcipów, zamiast tego usilnie marszcząc brwi w zastanowieniu, jak wytłumaczyć swoje ostatnie posłanie Gilberta do pielęgniarki oraz jego powrót do domu z tamponami w nosie, jeżeli temat ten zostałby dziś poruszony przy jedzeniu kiełbasy. W końcu w obecności rodziny mieli się zachowywać jak bracia — tak głosiła niepisana umowa, którą zawarli dwa lata temu dla własnego spokoju. Nie mógł tak po prostu powiedzieć, że to w zamian za ściągnięte podczas meczu spodnie. Chociaż oba te incydenty miały miejsce nieumyślnie...

Wszystkie ważne miejsca | PrusPol |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz