Rozdział IV

698 40 81
                                    

Czujesz niepokój i ból. To sen, to kolejny sen, który śnisz nad ranem nie znając spokoju duszy. Co raz wyraźniej widzisz te oczy i zdaje ci się, że cierpią. Cierpią przez ciebie. To ty zadajesz im ból? A może jesteś tylko biernym obserwatorem cierpienia tak, jak teraz podczas snu, z którego wyrywa cię blask wschodzącego słońca? Nie sypiasz w łóżku już od wielu lat. Boisz się niegotowości, śmiertelnego bezruchu. Siedzisz tu w fotelu całą noc. Masz wrażenie, że zaczynacie tworzyć całość. Ty i stary fotel. Obaj tak samo zimni, nieczuli zdewastowani latami brutalnego użytkowania. Nosicie na sobie wiele blizn i wiele niezagojonych ran. I robicie się tacy puści w środku... Tak, jak z fotela wypada krusząca się gąbka, tak i ty powoli oddajesz dzień, za dniem tej szarej pustce domu dla poległych za życia. Jesteś cholernie bezużyteczny. Dla kogoś, kto całe życie oddał służbie, to wyjątkowo trudne. Ale co możesz zrobić? Nie masz pieniędzy, nie masz rodziny, nie masz przyjaciół. Nie masz dokąd pójść. I podobno jesteś chory. Podobno coś się stało z Twoim umysłem. Podobno. Czasem rzeczywiście wydaje ci się, że jesteś trochę otępiały. Ale te oczy przyciągają twoje myśli, jak magnes, więc siedzisz i myślisz, by rozwiązać nurtującą cię zagadkę.

***

Ronald Weasley nie tyle chodził, co miotał się od ściany do ściany swojej sypialni w rodzinnej Norze. Obijał się o łóżko, potrącał krzesła i co jakiś czas ciskał o podłogę jakiś Bogu ducha winny przedmiot. Odkąd wrócili z kolacji u Potterów nie mógł sobie znaleźć miejsca. Nie potrafił się uspokoić. Minęło już kilka godzin, a w nim wciąż wrzało. Jego najlepszy przyjaciel ten, dla którego ryzykował na wojnie swoje i cudze życie, przyjaciel na tyle bliski, że Ron wybaczył mu zranienie siostry i odbicie dziewczyny...

‒ To nie on ci ją odbił, Ron – nawet nie zauważył, że wypowiadał niektóre myśli na głos, tak jak tego, że Ginewra stała od jakiegoś czasu w drzwiach jego pokoju i przyglądała się mu z rękoma splecionymi na piersi.

‒ A kto? – odpowiedział warknięciem.

‒ To nie ma teraz znaczenia. Sam widzisz, jaki on jest. Musimy coś zrobić.

Na kolacji u Potterów, kiedy Harry, za pośrednictwem Rose, poniżył ich i wyrzucił ze swojego domu, Ginny podjęła decyzję. Skoro nie miała już jak namawiać Hermiony, by ta uciekła od męża, trzeba było działać za plecami brązowowłosej Gryfonki.

‒ To znaczy, co? – Ron w widoczny sposób nie był w nastroju do pogaduszek. – Jeśli masz coś do powiedzenia Ginny, to mów i spadaj.

Wściekłość rozsadzała mu czaszkę. Teraz przypominał sobie swoje słowa z piątego roku w Hogwarcie: „Człowiek nie może czuć aż tyle, bo by eksplodował". Teraz już wiedział, że rację miał wtedy tylko połowicznie. Można czuć tyle i więcej, a jakże, ale eksplozja w końcu się wydarzy. Taka, czy inna.

Jasne... - Ginny dłuższą chwilę zastanawiała się, jak zacząć. – Harry bardzo się zmienił, Ron – powiedziała wreszcie. – Nic ci nie mówiłam, bo Hermiona mi zabroniła, ale teraz...

‒ Teraz to i tak nie ma większego znaczenia – prychnął chłopak. – ON nas tam nie chce. Wychował sobie tę swoją córeczkę...

‒ Ron! – Ginny przerwała bratu, zniecierpliwiona jego niekończącą się tyradą. – Daj mi coś powiedzieć! Na Merlina, jesteś czasem gorszy niż baba.

‒ Żyję z samymi babami, to tak mam – mruknął.

‒ Dobra. Jak chcesz. – Ginny już cofała się na korytarz. Wiedziała, że musi postawić teraz bratu ultimatum. Dopóki był wściekły na Harry'ego, mogła go zmusić do działania. Wiedziała, że Ron zbyt mocno kocha przyjaciela, by w innych okolicznościach dało się go łatwo namówić do działania na niekorzyść Pottera.

Najlepsza Przyjaciółka Szatana - Pottermione/Sevmione ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz