Wstęp

210 24 32
                                    

— W którym momencie, Cyklon poszedł się jebać? — zapytał mężczyzna, obserwując panoramę ze zgorzkniałym wyrazem twarzy.

Miasto bez wątpienia nie wyglądało tak, jak parę lat temu. Co więc się uległo zmianom, postępowi? Wszystko. Po ulicach nie spacerowali już weseli mieszkańcy, nie urządzali festynów, rodziny nie wychodziły na długie spacery. Pozostały szare, snujące się dusze, kierujące się do pracy i z powrotem do domu, każdego dnia. Pośród nich maszerowała milicja, pieszo i na mechanicznych koniach, a także coś, co przerażało każdego zwykłego przychodnia. Wysokie, smukłe maszyny patrolowały miasto i ważniejsze punkty. Swoimi reflektorami oświetlały ośnieżone drogi, aby wypatrywać wszelkich naruszeń. Długie szpony, stalowa powłoka i niewiarygodna zwinność skutecznie zwalczały przestępczość – choć wciąż byli tacy, co próbowali z nimi walczyć.

— Mam ci podać dokładną datę? — zapytała dziewczyna w skórzanej kurtce. Oparła nogę o mur na dachu i poprawiła pasy przy wysokim bucie.

Mężczyzna odburknął jedynie i przyłożył lunetę do oka. Przejechał wzrokiem wzdłuż jednego z wiszących mostów; grupa milicjantów uzbrojonych w karabiny otoczyła zatrzymany parowóz.

— Dobra, chyba łyknęli naszą przynętę — stwierdził z ulgą.

— Czyli koniec partyzantki — odparła cicho. — Oficjalnie wypowiadamy im wojnę.

— Oni wypowiedzieli ją nam, gdy tylko zasrana kapitan przejęła władzę. Wprowadziła pieprzoną dyktaturę.

Mężczyzna wziął głęboki oddech. Dzisiaj musiał zachować trzeźwy umysł, a gniew pozostawić na bardziej dogodny moment. Impulsywność w niczym by tu nie pomogła.

Spojrzał jeszcze raz przez lunetę i dojrzał dwóch nadchodzących mechanicznych żołnierzy wraz wyżej postawionym funkcjonariuszem milicji. Przymrużył oczy i się zastanowił. Mogliby poczekać jeszcze chwilę, poczekać na rozwój wydarzeń. Nie, stanowczo zbyt długo już czekali. Skinął głową w kierunku dziewczyny.

— Daj znać reszcie i miejmy nadzieję, że Azud jest gotowy — polecił.

Kobieta chwyciła za urządzenie przypominające pistolet i wskoczyła na ceglane podwyższenie. Uniosła dłoń w górę, opierając palec na spuście.

— Wierzę w niego. Dadzą radę. — Pociągnęła za spust, jasnozielona flara wystrzeliła w powietrze, oświetlając ciemne niebo. — Wszyscy damy radę.

W jednej chwili rozległy się cztery, potężne wybuchy. Jeden po drugim, w perfekcyjnej reakcji łańcuchowej. Żelazne podpory, podtrzymujące wiszący most rozleciały się w proch, jedna ze ścian osunęła się wzdłuż urwiska, a wraz z nim budynek po stronie milicjantów. Ogień zaczął pochłaniać parowóz, siła eksplozji wyrzuciła stojących obok ludzi w powietrze, rozrywając ich ciała w strzępy. Po całym mieście rozległy się huki. Skrzypiąca stal łańcuchów zwiastowała nadchodzącą katastrofę.

Droga zapadła się. Kamienie posypały się w dół góry, gruntem zatrzęsło. Ci, którzy przetrwali wybuchy, próbowali przebiec na którąkolwiek ze stron, ale nikt nie miał tego szczęścia. Most w zaledwie kilkanaście sekund runął w dół, ciągnąc ze sobą gruz i stal. Przejście łączące dwie ogromne dzielnice zostało zniszczone, skutecznie odgradzając jedną od drugiej.

Mężczyzna nie mógł oderwać wzroku od widoku, ale kobieta pociągnęła go za rękaw.

— Wersin, teraz nasza kolej — ponagliła.

Skinął głową i uśmiechnął się ponuro.

— Nasza kolej — powtórzył. 

Czarny SabatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz