X.

330 29 145
                                    

Po całym podwórku biegała rozkrzyczana grupa dzieci bawiących się we wszelakie gry zespołowe, jakie mogły sobie tylko wymyślić. Jedni grali w berka, inni w chowanego, ale liczyło się jedno - wszyscy mieli dosyć niezły ubaw.
Kobiety w różnym wieku skonsternowanym wzrokiem obserwowały całe zajście, niekiedy podbiegając do którego dziecka, które jakimś cudem z rozpędu wpadło w żywopłot, za którym znajdował się zielony, metalowy płot.

Atrakcji na tamtym terenie było wiele - piaskownice, huśtawki, drewniane konstrukcje mające przypominać pociągi... Nawet część z matą, na której dzieci bawiły się w klasy.

Powietrze przepełnione było krzykami euforii, udawanym strachem spowodowanym adrenaliną rywalizacji, ciepłem słońca oraz wszechobecną beztroską.

Tak wyglądał właśnie typowy dzień w przedszkolu w Ashcove.
Oczywiście, nie było to byle jakie przedszkole. Rodzice Camerona nie mogli sobie pozwolić na to, by ich dziecko spędzało czas z podopiecznymi „spod ciemnej gwiazdy”; niezadbanymi dziećmi bez jakiejkolwiek kultury, czasem wręcz pałające nienawiścią i brutalnością do swoich rówieśników. To byłoby zbyt duże ryzyko.

To konkretne przedszkole, nazywane przez okolicznych „Czerwonym”, z uwagi na kolor nieśmiertelnej farby, która pokrywała zewnętrzne ściany budynku niemal od czasu powstania tej placówki, było miejscem niemal codziennych wizyt blondyna. Na szczęście program nauczania nie był tam w żaden sposób rygorystyczny, bo tak właśnie w swojej pięcioletniej główce wyobrażał sobie życie w przedszkolu prywatnym.

Rygor, mundurki, sterylne obiadki mierzone linijką, a co najgorsze - brak pory na drzemki lub na zabawę! Może nawet i zajęcia z jakiejś... matematyki!

Ale nie, Czerwone cieszyło się renomą jako jedno z najprzyjemniejszych miejsc na Ziemi, gdyż wszystkie przedszkolanki były tu naprawdę przemiłe, a co najważniejsze - nie było tu wpadek od jakichś patologicznych rodzin. Wszyscy byli zadowoleni.

Mały blondynek o niemal platynowych włosach grzebał swoją nową łopatką w piaskownicy. Została mu zakupiona przez rodziców jako prezent z okazji pójścia do przedszkola, choć niestety obecnie nie miał się z kim bawić. Ciężko mu było się tu odnaleźć, bo był zawsze dosyć zamknięty w sobie, grzeczny i z trudem przychodziło mu wychodzenie z inicjatywą w celu poznania swoich rówieśników.

Właśnie dlatego przesypywał piasek do wiaderka, próbował tworzyć zamki, które następnie niszczył i powtarzał cały proces, choć to wszystko było tylko fasadą, gdyż tak naprawdę kątem swojego ciemnego oczka wypatrywał potencjalnych rozmówców. Czekał, aż ktoś w końcu do niego podejdzie, czasem miał wręcz ochotę wykrzyczeć, by ktoś z nim porozmawiał.

Ale był upartym dzieckiem. Było mu smutno, samotnie i nieprzyjemnie, ale z własnej woli nie spróbuje do nikogo zagadać. Ot, taki dziecięcy kaprys.

Wtedy, jak święte zbawienie, pojawiła się ona. Brązowe włosy związane w kitkę obijały się o jej kark, gdy pokonywała kolejne metry swoimi chudymi nóżkami. Po kilku chwilach znalazła się już przy piaskownicy, a Cam ledwo był w stanie zarejestrować, że ktoś w ogóle się koło niego pojawił. Szatynka uśmiechnęła się do niego szeroko, ukazując rząd krzywych ząbków, w których brakowało lewej dwójki.

– Mogę się pobawić z tobą? Zapomniałam swojej łopatki – powiedziała prędko, wskazując paluszkiem na zestaw do piaskownicy Camerona. Na twarzy blondynka pojawiły się wypieki, gdyż nie mógł uwierzyć - ktoś w końcu z własnej woli do niego zagadał! Prędko pokiwał głową, po czym dziewczynka wskoczyła w piasek obok niego i popatrzyła na towarzysza. – Ja jestem Julie, a ty?

dalliance • bxbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz