XII.

340 26 359
                                    

Niesforne słońce w niesamowicie chamski sposób znalazło swoje miejsce na niebie, idealne na tyle, by móc pod kątem wpaść przez rolety do pokoju szatyna i osadzić się na jego zamkniętych powiekach. Domagało się reakcji, którą chwilę później dostało, gdy Gabriel powoli rozbudził się i przeklął pod nosem, zmieniając pozycję leżenia, by osunąć się w zbawczy cień.

Chłopak ziewnął przeciągle i rozprostował się na łóżku pozwalając, by wszystkie kości i mięśnie w jego ciele zaznały tej wątpliwej przyjemności z pobudki.

Noc nie była łaskawa dla szatyna, gdyż trzymała go przy sobie długo, pielęgnując jego irytujące rozmyślania przez długie godziny. Zegar wskazywał obecnie godzinę dziesiątą.
Dziewiętnastolatek zsunął się ociężale z łóżka, po czym podszedł do biurka, na którym stał kubek przykryty małym talerzykiem. Ściągnął go, a do jego nozdrzy wbił się przyjemny zapach ciepłej herbaty owocowej.

Gabe uśmiechnął się do siebie wiedząc, że najpewniej jego mama przyniosła mu ją, gdy reszta rodziny jadła już śniadanie.
Przeszedł do łazienki, by wziąć ciepły prysznic.

Woda orzeźwiła go, co było dla szatyna jedynie zgubą, bo pozwoliła mu na ponowne przeklęte rozmyślanie. W głowie roiło mu się od myśli, przede wszystkim na temat tego, jak bardzo miałby przejebane, gdyby Espen, Diana lub nawet Cameron dowiedzieli się o jego planach na dzisiejszy dzień.

Wiedział, że na swój sposób pluje ich staraniom w twarz, bo oni wszyscy wspierali go po zerwaniu z Parkerem. Wiedział ile godzin z nim spędzili, ile rozmów przeszli.

A on?

Cały progress przejebie przez jedno spotkanie, od którego nie mógł się powstrzymać. Zżerała go ciekawość i odrobina umierającej już tęsknoty za byłym chłopakiem.

Po prostu nie mógł odmówić.

...Diana będzie wściekła.

– Hej – przez słuchawkę przedostał się pusty, niemrawy głos Gabriela, który był na skraju wytrzymałości i silnej woli. – Możesz... możesz przyjechać po mnie?

Po drugiej stronie serce rozmówcy podskoczyło do gardła. Espen czuł, że stało się coś złego.

– O co chodzi, Gabe? – chłopak pomimo lekkiej paniki wysilił się na troskliwy ton. Szatynka ścisnęła jego ramię, nasłuchując dalszego toku rozmowy.

– Po prostu... Parker – powiedział, biorąc głęboki wdech. Nie mógł płakać.

Jeszcze nawet nie podał im adresu.

– Gabriel, co z nim? – Espen dopytał. Nie miał pojęcia o co chodziło. Parkerowi coś się stało?

– Nic, z nim nic, po prostu... – głos grzązł mu w gardle. Chciał powiedzieć, ale te słowa wbijały mu nóż w serce, a ich wypowiedzenie równałoby się z przyznaniem się do istniejącego stanu rzeczy. A on tak bardzo nie chciał, by to była prawda. Wziął więc ponownie głęboki wdech, bo wiedział, że zachowując się w ten sposób do niczego dobrego nie doprowadzi. Jego oddech był nierówny i niemal przerażony. – Zerwał ze mną. Możesz po mnie przyjechać? Park przy Valor Street.

Wypowiedział te trzy zdania na jednym wdechu. Był z siebie bardzo dumny, bo powiedział aż o trzy zdania więcej, niż sądził, że da radę. Mentalnie, bo nie fizycznie, uśmiechnął się i poklepał po ramieniu.

Zuch chłopak.

Diana i Espen byli w szoku.
Fakt, Gabriel przygotował ich na taką ewentualność, bo mówił, że Parker już nic do niego nie czuje, ale świadomość, że to faktycznie się skończyło była wręcz nie do pomyślenia.

dalliance • bxbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz