Nowi członkowie watahy

1.8K 81 1
                                    

Jane
Zeszliśmy razem na dół, już na pierwszym piętrze słychać było jej krzyki. Na korytarzu przed zabiegowym czekało z pół stada. Luk patrzył na drzwi ze łzami w oczach, miał mokre policzki. Alfa zostawił mnie i podszedł do niego.
- Wyrzucili mnie stamtąd- powiedział zrozpaczony.- Wyglądała normalnie gdy wróciłem, a potem zaczęła krwawić.- Końcówka ledwo przeszła mu przez usta. Niektórzy mężczyźni mocniej przytulili kobiety stojące obok nich. Krzyk Rose rozniósł się po korytarzu, był tak przerażający że aż się wzdrygłam.
- Jest młoda, zdrową i silna, będzie dobrze.- Głos Connora był pewny.
- Dlaczego ona? Poprzednie ciążę tak dobrze poszły, to moja wina, coś przeoczyłem. Niech mnie tam wpuszczą, błagam.- Mój mate przyciągnął go do siebie, chyba pierwszy raz widziałam żeby przytulał kogoś innego niż mnie. Ciężko się słuchało jego słów, Nora objęła mnie ramieniem. Usiadłyśmy pod ścianą koło Sama który od razu ją do siebie przyciągnął. Chyba go przerażało że jej ciąża też się tak może skończyć.
- Muszą mieć spokój by jej pomóc i sprowadzić twojego syna na świat.- Powiedział łagodnie.
- A jeśli ona...
- Nie wolno ci nawet tak myśleć.
Gdy biedak potaknął Connor wrócił do mnie. Usiadł z nogami po bokach mojego ciała. Chciałam się odsunąć ale oplótł mnie swoimi ramionami. Jego twarz wylądowała na moim barku. Czas mijał a jej jęki bólu słabły. Kolejny krzyk wydostał się za drzwi. A chwilę po nim następny, tym razem dziecka, silny i głośny. Po kilku minutach pielęgniarka wyniosła stamtąd małe zawiniątko. Zielonym kocykiem owinięte było czyste już dziecko. Wstaliśmy chcąc zobaczyć malucha, był przepiekny. Chociaż patrząc na jego rodziców wcale mnie to nie dziwiło. Kobieta miała fartuch we krwi. Podeszła do Luka uśmiechnięta.
- Poznaj...
- Co z Rose?- Nawet na niego nie spojrzał.
- Straciła dużo krwi, ale wyjdzie z tego. Weź go a ja pójdę pomóc lekarzowi.- Pokręcił głową w odmowie, chyba jej nie uwierzył. W powietrzu mogłam wyczuć metaliczny zapach, a jestem człowiekiem. Nie rozumiałam czemu nie chce potrzymać własnego nowo narodzonego dziecka. Podeszłam do niej.
- Mogę go potrzymać?- Oddała malca ostrożnie posyłając mi udawany uśmiech. Wtedy zrozumiałam co tu się działo, jeśli jego matka umrze to ojciec obarczy go winą. Albo weźmie winę na siebie, a na niego nie będzie mógł patrzeć. Jej śmierć będzie podwójną tragedią dla tego dzieciątka.- Hej przystojniaku, jaki jesteś grzeczny.- Czułam na sobie wzrok mojego mate, ale zanim zdążyłam go odwzajemnić drzwi wejściowe otworzyły się. Dwoje ludzi weszło do środka, byli może przed pięćdziesiątką. Facet przytulił Luka, a kobieta podeszła do mnie.
- Mogę go wziąć Luno?- Wyglądała na zachwyconą widokiem dziecka więc oddałam jej go. Connor objął mnie od tyłu.
- Za opiekujecie się dziećmi puki moja mate nie wróci do domu?- Spytał Luk, jego głos był wyprany z emocji.
- Jasne synu, pomogę twojej mamie i wrócę.
Po godzinie lekarz poinformował nas że z Rose będzie wszystko dobrze. Krwotok udało się opanować i teraz ma przetaczaną krew. Za kilka dni wypuści ją do domu. Ulżyło mi, rozmawiałam z nią może dwa razy ale wydała mi się dobrym człowiekiem. Razem z moim mate poszliśmy na samą górę. Próbował mnie przekonać do pójścia spać w sypialni ale odmówiłam. Musiałam postawić na swoim. Położyłam się w salonie i zasnęłam gdy tylko zamknęłam oczy. Byłam cholernie zmęczona ale o szóstej przewracałam się z boku na bok. Wiedząc że już nie zasnę postanowiłam iść się ubrać. Po cichu weszłam do sypialni, Connor leżał wtulony w moją poduszkę, jeszcze spał. Zrobiło mi się go szkoda, mam nadzieje że to się szybko skończy. Tym bardziej że po wczorajszym wieczorze mam do niego kilka pytań, ale najpierw powinien się skupić na sprawie strażników.
Connor
Zasnąłem nad ranem wtulony w jej poduszkę, mój wilk skamlał za nią. Baliśmy się i tęskniliśmy, pomimo wiedzy że śpi za dwoma ścianami. On pewnie w ogóle nie poszedł spać nasłuchując czy coś się nie dzieje. Obudziłem się po jakiś dwóch godzinach, pokój był wypełniony świeżą porcja jej zapachu. Z łazienki dochodził szum prysznica, świadomość że stoi tam nago a ja nie mogę wejść do środka bolała. Naciągnąłem na siebie dresy i poszedłem do kuchni zanim zdążyłem zrobić coś głupiego. Zrobiłem dwie kawy mając nadzieję że do mnie przyjdzie. Zabrałem się za robienie kanapek, do mikrofalówki wrzuciłem parówki. Usłyszałem jej ciche kroki na korytarzu, szła w moją stronę. Nasłuchiwałem tak póki nie usiadła przy wyspie, oczywiście udawałem że tego nie robię.
- Cześć- szepnęła.
- Cześć kochanie- powiedziałem odwracając się w jej stronę, nie mogłem się powstrzymać przed użyciem tego pieszczotliwego określenia. Posłała mi słaby uśmiech, wyjąłem parówki na nasze talerze i postawiłem jeden przed nią.
- Nie jestem głodna.- Do jasnej cholery kiedy ostatnio jadła? Dobę temu?
- Ale i tak zjesz wszystko.- Wzięła niepewny gryzą, zaczęła powoli przeżuwać.- O siedemnastej idziemy do zabiegowego, lekarz cię przebada.
- Ból nie wrócił.
- Ale nie wiemy skąd się wziął, zbada cię i jeśli trzeba wyśle na dodatkowe badania do swojego gabinetu.
- Dobrze- burknęła po nosem. Potem jedliśmy w ciszy. Odłożyłem swój talerz do zlewu.
- Wrócę chwilę przed twoją wizytą, będę wiedział jeśli nie zjesz tego i obiadu.- Pocałowałem ją szybko w policzek zanim wyszedłem.
Zabrałem ze sobą do podziemi tylko Dereka i Sama. Mielimy do przesłuchania ponad dwadzieścia wilkołaków. Zabieraliśmy ich pojedynczo do jedynego wolnego pomieszczenia. Każdy dostawał ten sam zestaw pytań. Wolisz przysięgę czy śmierć? Będziesz bronił nowej Luny? Będziesz wykonywał moje rozkazy? No prawie każdy, dla czwórki którą porwała moją mate miałem kilka dodatkowych. Derek przyprowadził mi pierwszego z nich, nie wydawał się inny niż pozostali. Usadził go na krześle przede mną.
- Opowiedz mi o dniu kiedy porwaliście moją kobietę.- Na razie trzymałem swoje nerwy na wodzy. Obserwowałem go dokładnie, jedno kłamstwo i skręcę mu kark.
- Rano Alfa wyznaczył mnie, Georgiego, Teda i Johna do porwania Jane.- Warknąłem, nie miał prawa wypowiadać jej imienia.- Powiedział że albo wrócimy z nią albo wcale. Ted przyjechał tu samochodem, my byliśmy w wilczej formie. Chwilę obserwowaliśmy dom, gdy się okazało że jest ich trójka zaatakowaliśmy. Potem poszło łatwo bo ona sama do nas przyszła. Myślała że ty wróciłeś z swoimi ludźmi. Złapałem ją i zabrałem do auta.- Tyle mi wystarczyło żebym rzucił się na niego z pięściami. Uderzałem póki podłoga nie była czerwona. Po którymś ciosie spadł z krzesła, ale usiadłem na nim okrakiem i kontynuowałem. To on mi ją zabrał. To on jej zagroził.
- Connor!- Krzyk Jane powstrzymał mnie przed następnym ciosem. Oczywiście że przyszła sprawdzić co z więźniami.
- Wyjdź stąd- warknąłem wkurzony.
- Zostaw go- wstałem z gnoja i podszedłem do niej. Kiedyś reagowała na to strachem, teraz stała z wysoko podniesionym czołem.
- Wyjdź albo ci pomogę.
- Nie, on nie zrobił mi krzywdy- przerzuciłem ją przez ramię i zaniosłem na parter. Wtuliła się we mnie gdy tylko postawiłem ją na podłodze.- Obiecałeś że ich przyjmiesz.
- Tak, ale najpierw odpokutują swoje winy.- Odsunąłem ją od siebie, pobrudziła się krwią która byłem opryskany.- Osiemnastu pomyślnie przeszło przesłuchanie ale do reszty mam dodatkowe pytania.
- Proszę...
- Nie! Mają szczęście że przeżyją, na większe ustępstwa nie pójdę.
Nie powinienem na nią krzyczeć, nie przez nich. Wróciłem na dół do tego dupka. Leżał na boku wypluwając krew. Złapałem jego ramię i usadziłem go z powrotem na krześle. Położył dłoń na swoim boku.
- Mów dalej.
- Zabraliśmy ją do stróżówki, takiego starego domku na końcu zabudowań watahy. Nie wiedzieliśmy co zrobić gdy się okazało że nasi przegrali i zostali pojmani.- Wypluł krew która zebrała mu się w ustach.- Rano wpadli do nas twoi ludzie- spojrzał na mojego brata- on ją zabrał... tyle.
- Ktoś oprócz ciebie ją dotknął?
- Nie- dostał następny cios za kłamstwo.
- Kto?
- Zrobił to bo chciała wybiec do walczących... to tylko dzieciak.
- Kto?
- Erazm.
Następną trójkę potraktowaliśmy trochę łagodniej. Sama trzeba było od jednego odciągnąć ale nie dziwię mu się. Zerknąłem na zegarek, nie sądziłem że jest tak późno. Załatwię to od razu, moja mate nie będzie spać w salonie z dala ode mnie.
~ Od nas~ poprawił mnie mój wilk.
- Przyprowadźcie wszystkich- warknąłem do moich ludzi. Więźniowie zaczęli powoli wypełniać małe pomieszczenie. Wiedzieli co się stanie. Spojrzałem wrogo na najmłodszego, jeszcze go dorwę.
- To już wszyscy- powiedział Derek.
- Na kolana.
Podszedłem do pierwszego z nożem i zadałem pytanie które powtórzyłem tego wieczora jeszcze dwadzieścia jeden razy.
- Zgadzasz się dołączyć do mojej watahy, być mi wiernym i oddanym?
- Tak Alfo.
Naciąłem przedramię i dałem się mu napić swojej krwi. To samo zrobiłem z jego ręka. Zanim poszedłem do Jane miałem nacięcia od nadgarstka do łokcia lewej ręki.

Dzicy WojownicyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz