Nadzieja ponoć umiera ostatnia, ale co zrobić, gdy nie ma już nadziei...

77 9 16
                                    



Przysiadł na metalowej skrzyni, ciężko oddychając. To już kolejny dzień bez chwili wytchnienia. Ile jeszcze da radę wytrzymać w takim tempie? Bez chwili odpoczynku, nie mówiąc już o śnie. Najprawdopodobniej źle się to dla niego skończy, ale nie przejmował się tym. Dotarł do punktu, gdzie nie miał już nic do stracenia, bo stracił już wszystko co miał. Towarzyszy broni, przyjaciół i ją.

Za plecami, spod balkonu, do jego uszu dobiegały metaliczne dźwięki składanej i przeładowywanej broni, hydrauliczny odgłos pracy pancerzy wspomaganych, odległy warkot silników, pokrzykiwania w różnych dziwnych językach. Niektóre nawet rozpoznawał, jak krogański, reszta jednak nie była dla niego znana. Zapewne musiał być to jakiś dialekt Batarian lub Vorcha. Tym razem zebrał się spory tłum.

Przesunął dłonią po rozgrzanej lufie, opartego o jego udo, snajperskiego karabinu. Zacieśnił uchwyt na ciepłym metalu, który już tyle razy służył mu pomocą. Trójpalczastą dłonią uniósł broń i położył na kolanach. Przesunął palcami po, niegdyś białym, lakierze. Teraz niestety zszarzałym i obdartym. Starł z niego nieco pyłu ostatnich dni, jednak nie przywróciło to dawnego kolorytu.

Odblokował broń. Zamek kliknął cicho. Sprawdził magazynek. W myślach liczył pozostałe naboje. Już nie zostało ich zbyt wiele. Wziął głęboki oddech, sięgnął po leżący u jego stóp hełm i wstał. Nawet nie spojrzał na pakiet żywności, który wcześniej wyłożył na stoliku. Apetyt nie przychodził, a on nie miał czasu zmuszać się do jedzenia. Cały czas czujny, rozglądał się uważnie. Starał się wczuć w emocje najemników, jednak byli zbyt daleko, żeby mogło mu się to udać. Hełm, natomiast, tłumił krążące w powietrzu zapachy, więc jego wrażliwy węch zdawał się w takiej sytuacji na nic. Nasłuchiwał przeciwników niczym drapieżnik na polowaniu. Każdym centymetrem swojego ciała czuł, że się zbliżali. Ich determinacja aż wibrowała w stojącym powietrzu bazy. Nie mógł pozwolić, by przedarli się do wnętrza budynku. Miał tylko nadzieję, że wybuchowe pułapki, które rozstawił na parterze, spowolnią ich marsz na tyle, żeby zdążył wyeliminować większość z nich zanim oni wyeliminują jego.

W kilku szybkich krokach znalazł się za przegrodą oddzielającą wnętrze od balkonu. Głosów na dole zbierało się coraz więcej. Otarł dłonią pył z hełmu. Wychylił się zza, ukwieconej śladami po strzałach, ściany, przeczesując spojrzeniem otoczenie i licząc zbierających się po przeciwnej strony mostu żołnierzy. Kiedy dotarł do dwudziestu przestał liczyć dalej. Tym razem może mu się nie udać. Tym razem to może być już ten dzień, kiedy zajmie miejsce przy barze wieczności. Polożył trójpalczastą dłoń na piersi, gdzie pod pancerzem nosił na szyi nieśmiertelnik. Może ktoś potem przekaże go ojcu i powie mu, co tu się stało. Choć on zapewne zrozumie, że syn postanowił doprowadzić sprawy do końca. Raz a porządnie. Dobrze, że udało mu się z nim porozmawiać dzień wcześniej. Doświadczony Castis zdawał się coś przeczuwać podczas rozmowy z synem i na swój sposób starał się dodać mu otuchy.

Na dole huknął strzał, a ze ściany posypał się kurz. To go otrzeźwiło. Zanurkował i błyskawicznie schował się za balustradą balkonu. Oparł się o nią plecami, przylegając mocno do zimnej, betonowej powierzchni. Odchylił głowę, spoglądając w niebo rozświetlone milionem gwiazd. Broń chwycił oburącz, kładąc palec na spuście. Oddychał głęboko, żeby opanować drżenie, wycieńczonego długimi godzinami czuwania, ciała. Odgonił wszelkie myśli, skupił się jedynie na zadaniu. Wyłonił się nieco zza barierki i przyłożył oko, którego nie zasłaniał połyskujący błękitno visor, do lunety. Nie musiał długo szukać celu. Od razu trafił na jednego, z zebranych po drugiej stronie mostu, najemników, który był na tyle nieostrożny, że nie schował się za osłoną. Powietrze przeszył niski dźwięk wystrzału, a głowa beztroskiego przeciwnika rozprysneła się jak skorupka jajka, obryzgując wszystko i wszystkich wokół swoją szaro-krwawą zawartością. Wśród zebranych zapanował chwilowy chaos. Stojący najbliżej nieszczęśnika podnieśli głośny alarm.

No more hopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz