1.

210 20 32
                                    

Listopad. Miesiąc niesamowicie paskudny, ale mimo wszystko mający w sobie jakiś nieuzasadniony urok. Jednym z nich są zdecydowanie kolorowe liście, spadające zziębniętych drzew. Dorastają wśród błękitnych kropel deszczu, by potem radośnie powiewać na ciepłym, letnim wietrze. Ich zielone powłoki, rankiem chłoną złote promienie słońca, a wieczorami wtulają się w blask tańczących gwiazd. W końcu jednak nadchodzi czas jesieni, gdzie sprawnym ruchem rzucają się do trawiastego morza. Zasypiają szczęśliwe, nie cierpiąc, wciąż mając nadzieję na przetrwanie zimy. W tym czasie obumiera ich ciało, ale marzycielska dusza wędruje w górę, prosto na gałęzie wysokich roślin. Odradzają się na nowo, piękniejsze, silniejsze, bogatsze o doświadczenie i wytrwałość. Tak właśnie wygląda krąg życia. Dlaczego więc, ludzie boją się go doświadczyć, skoro nie ma w nim nic przerażającego? Jedyny wróg, który na nich czeka, to oni sami. Czym, że jednak jest człowiek, w starciu z mocami, których nie może kontrolować? Jedynie słabą figurą z ołowiu.

- Nie uważasz, że romantyzowanie śmierci, jest nieco niepokojące? - słyszę dochodzący głos, z przodu samochodu.

Mrugam kilkukrotnie oczami, by przywrócić myśli do rzeczywistości. Ku mojemu rozczarowaniu, nie znajduję się  w żadnym niesamowitym miejscu, a jedynie tkwię, po środku metalowej puszki, w dodatku mającej dziurawy dach. Na samo wspomnienie, okrywam się dokładniej kocem, już słysząc kroki zbliżającego się przeziębienia.

- Emma? - mama odwraca głowę szybkim ruchem, jakby chciała sprawdzić, czy na pewno pojechałam z nimi. - Nie jesteś chyba zła, o to, że się przeprowadzamy?

Wzruszam ramionami. Co dokładnie mam powiedzieć? Nie mam żadnych przyjaciół, ulubionych miejsc, czy dobrych wspomnień. To, że wyjechaliśmy nie wywarło na mnie jakiś większych emocji. Nikt i tak nie będzie tęsknić. Już szczególnie ja.

- Nie, właściwie nie robi mi to jakiejś dużej różnicy. - rzucam, uśmiechając się w jej stronę.

Mama odwzajemnia mój ruch i przez dalszą część drogi, razem z siedzącym na przeciwko niej tatą, gramy w różne gry, które jakimś cudem wyciągnęła z torebki. Czasem mam wrażenie, że nosi tam pół wszechświata, a i tak starcza jej na wszystko miejsca.

Moja rodzicielka jest niezwykle rozsądną i odpowiedzialną kobietą. Ma krótkie, czarne włosy idealnie podkreślające jej poważne rysy twarzy i zielone oczy, przeszywające każdego na wylot. Bez problemu potrafi rozpoznać gdy ktoś kłamie i nie pozostawia tego bez surowego komentarza. Uwielbia robótki ręczne, chociaż ma na nie stosunkowo mało czasu. Mimo swojej gościnności, ma też jedną wadę. Szybko się denerwuje, co bardzo utrudnia codzienne życie.

Tata natomiast to bardzo skomplikowana osoba. Typowy introwertyk, lubiący zaszyć się w salonie z dobrą książką lub filmem. Ma jednak swoje zdanie, którego starannie pilnuje oraz szorstkie riposty. Niebieskie oczy sprawiają, że bardzo łatwo się do niego przekonujesz, a nieśmiały uśmiech, rozgrzewa i daje nadzieję.

Jeśli chodzi o nowy dom, nie wyobrażam sobie zbyt wiele. W końcu jesteśmy szóstkami, nie stać nas na luksusy. Właściwie, to nie powinnam tak mówić, ponieważ ten podział, prawnie już dawno nie obowiązuje. Są jednak takie rzeczy, których nigdy nie zmieni żadna ustawa. Silnie zakorzenione, przekazywane z pokolenia na pokolenie, starannie pielęgnowane. Jedną z nich jest właśnie podział społeczny.

Według legendy, wśród ludzi na całym świecie, wyodrębniono osiem różnych grup, różniących się od siebie przede wszystkim zarobkami oraz przysługującymi im przywilejami (jeśli takowe mają) Pierwszą, stanowiły władze państwa oraz niezwykle wpływowi ludzie, swoim przepychem dorównujący monariom. Drugą, bogaci urzędnicy, celebryci oraz arystokraci, zarabiający podobnie, ale nie posiadający władzy. Trzecią, lekarze, medycy, kapłani i fabrykanci, czyli ludzie ważni dla społeczeństwa, mogący utrzymać się na wysokim poziomie. Czwarta składała się z nauczycieli oraz ludzi, posiadających własne ziemie. Mówiono też na nią grupa środkowa, jako że balansowała między bogactwem a biedą. Można było opisać ją jako trochę powyżej przeciętnej. Piąta składała się zaś z szanowanych pracowników firm, artystów lub ludzi mających przeciętne zarobki. Szósta to pracownicy fizyczni oraz fabryk, którzy często dorabiając sobie po godzinach, żyli w domach podobnych do piątek, ale długi jakie posiadali, sprawiali, że czasem odczuwali surowe skutki biedy. Skromna siódemka, złożona jest ze szwaczy i sprzątaczy. Ósma natomiast, często nazywana problemem, ponieważ stanowili ją ludzie bezdomni oraz chorzy, ładujący na ulicach.

Dojeżdżamy do przeciętnej dzielnicy, zamieszkanej głównie przez piątki i szóstki. Jest to najlepsza lokalizacja, na jaką mogliśmy sobie pozwolić, która choć trochę imituje normalne miejsce.
Blokowiska dzielą się bowiem na trzy główne grupy. Pierwsza z nich, to ta zamieszkiwan przez czwórki i bogatsze piątki, które często są nowoczesne, wyposażone w wiele udogodnień. Druga, zajęta przez piątki, szóstki i bogatsze siódemki imituje postać nieszkodliwej uliczki. Wystarczy jednak zejść w dół drogi, by dojść do grupy trzeciej, składającej się z siódemek i ósemek. Przed tą właśnie dzielnicą matki z grupy drugiej, starają się chronić swoje dzieci. Opustoszałe domy, wypełnione baraki i setki ludzi, czającej się za rogami niedużych sklepów. Lepiej ich nie widzieć, lepiej ich nie słyszeć. Zwyczajnie zapomnieć o ich istnieniu.

Wysiadam z samochodu, ciągnąc za sobą czarną walizkę. Mam tylko jedną, podobnie jak moi rodzice. Nie mamy zbyt wielu rzeczy, do tego, pomysł na wyprowadzkę zrodził się nie co ponad kilka dni temu. Było to jedno z najbardziej spontanicznych wydarzeń w moim życiu. Jednego dnia wracasz do domu, a drugiego jesteś już na drugim końcu kraju z kilkoma torbami w ręku.

- Tu nas nie znajdą. - szepcze tata, obejmując mnie i poklepując po plecach. - Wchodź do środka, wzbudzamy coraz większe zainteresowanie.

Faktycznie miał rację. Nie zdążyłam nawet zauważyć, kiedy okoliczni mieszkańcy, nieśmiało odchylili kawałek kremowych firan i zaczęli uważnie się nam przyglądać. Wśród kilku twarzy, które udało mi się dostrzec, skupiam się na jednej, praktycznie niewidocznej. Błękit niebieskich oczu, odbija się w szybie nieco zagrzybiałych okien, a uderzający od nich blask, sprawia, że mrużę oczy. Postać orientuje się jednak, że na nią patrzę i szybko zsuwa fioletową roletę. Uśmiecham się lekko i wchodzę do środka mieszkania. Muszę przyznać, że zaintrygował mnie ten "podglądacz".

Wymiary są niewielkie, ale nie narzekam, ponieważ posiada aż dwa pokoje, salon, skromną kuchnię i nie dużą łazienkę. Tata wskazuje mi, czarne, nieduże drzwiczki, które najwyraźniej stanowią mój pokój.

Pomieszczenie jest małe, ale bardzo przytulne. Granatowe ściany, kontrastują z białym sufitem i drewnianą podłogą. Pierwsze co rzuca mi się w oczy, to białe biurko, oparte o odpadający parapet. Stoi na nim jedynie, różowa lampa i kilka książek, które najwyraźniej zostawił poprzedni właściciel. Łóżko, ledwo mieszczące się pod oknem, okrywa czarna powłoka, odbijająca się od światła księżyca. Na przeciw niego, opiera się spora szafa, która bez problemu, pomieści moje ubrania. Ostatnia rzecz, nieco ukryta dla oka, to przebiegające po ścianach półki, które wkrótce wypełnią się książkami, oraz toną papierów czy zapisków.

- Podoba Ci się? - słyszę stłumiony głos mamy za plecami. Mam wrażenie, jakby żywiła ogromne nadzieje, do tego co w tej chwili powiem.

- Jest przepiękny. - mówię cicho, dotykając głębokiego tonu granatu.

Widzę jej ulgę oraz zachwyt na twarzy, którego nie potrafi w tym momencie ukryć. Zamyka bezszelestnie drzwi i szczęśliwa kieruje się w głąb mieszkania, zupełnie jak dziecko, kiedy znajdzie swój wymarzony prezent pod choinką.

Kręcę z rozbawieniem głową i wyciągam z walizki książkę Dostojewskiego. Podchodzę do niewielkiego okna i siadam na łóżku, podziwiając widoczne na niebie gwiazdy. Dochodzi około trzeciej w nocy, przynajmniej tak mi się wydaję, bo wciąż nie mam pewności, czy wiszący na ścianie zegar dobrze działa. Rozplątuję długie, czarne włosy i poraz ostatni spoglądam na migoczące światła poprzedniego bloku.

Ku mojemu zdziwieniu dostrzegam coś, co zauważyłam jakiś czas temu. Zaciekawiona przekręcam głowę i przecieram rękawem bluzy szybę, aby przyjrzeć się tajemniczym oczom, a raczej kryjącej się za nimi postaci, ale znika zanim zdążę wytężyć wzrok. Właściwie, według boskiego scenariusza powinnam teraz być niespokojną damą w opałach, którą przed potworem uratuje książę na białym koniu. Nic takiego jednak nie ma miejsca, a ja wciąż niewzruszenie wpatruję się w nocny krajobraz. Ostatnia resztka realizmu, stanowczo zakazuje mieszać mi się w tę sprawę, zważywszy na powód, z którego mieszkamy tutaj, ale marzycielska dusza podpowiada by ugasić pragnienie. Ostatecznie wygrywa ta silniejsza, a ja z zapałem, zapisuję krótką notatkę w dzienniku, który był prezentem na moje szesnaste urodziny.

3 listopada
Nowy dzień przyniesie mi nie tylko spotkanie z zarozumiałym społeczeństwem dwójek, ale niesamowitą konfrontację z posiadaczem błękitnych oczu. Jestem tego więcej niż pewna.

Nie myliłam się także i tym razem.

Secrets from the streetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz