10.

35 4 9
                                    

Siedzę na niedużym fotelu i stukam palcami o kant stołu. Krótko obcięte paznokcie dotykają się do drewnianej deski i zostawiają na niej niewielkie rysy, które pośpiesznie przykrywam leżącym obok fioletowym obrusem. Obserwuję jak zdrętwiałe opuszki, marszczą się pod wpływem chropowatej powierzchni, co dodatkowo utwierdza mnie w fakcie, jak bardzo zniszczone są moje dłonie. Wieloletnia ciężka praca fizyczna i psychiczna oraz śmieszna ilość snu najwyraźniej zrobiły swoje. Właściwie zdążyłam się już z tym pogodzić, co nie było bardzo trudne, ponieważ nigdy specjalnie nie zależało mi na wyglądzie. Dopiero teraz zauważam, że odruchowo bujam się w przód i w tył, chociaż siedzę na nieruchomej powierzchni. Jest to jeden z kilku zawładniających mną nawyków, który jest poza moim jakimkolwiek zasięgiem oraz zupełnie go nie kontroluję. Odnoszę wrażenie, że nie wytworzył się podczas mojego życia, a narodził się w chwili, gdy przyszłam na świat. Rosnął razem ze mną i coraz bardziej przybierał na sile, wyślizgując mi się z rąk. Naukowo określa się go chorobą sierocą", często występującą u samotnych, bądź jak wskazuje nazwa, pozbawionych rodziców dzieci. Jest jak niechciany grzyb na młodym drzewie. Pojawia się w najmniej odpowiednim momencie i nie zamierza szybko odpuścić. 

Próbuję skupić się na odrabianiu pracy domowej, ale poddaję się w chwili, gdy po raz kolejny popełniam ten sam błąd. Zirytowana rozrzucam kartki, które z powodu przeciągu, unoszą się ku górze, by ostatecznie wylądować na kanapie. Wiatr wlatuje do salonu przez nieszczelne okna, a przejmujące uczucie zimna, obezwładnia mnie od środka. Mam jednak wrażenie, że to nie ono odpowiada za następujące później dreszcze. Przyczyną jest pustka, którą odczuwam od czasu zniknięcia taty.

Dobija godzina szesnasta, co oznacza, że mama za chwilę wychodzi do pracy na popołudniową zmianę. Zauważyłam, że z każdym kolejnym dniem, w którym sytuacja taty nadal stoi pod znakiem zapytania, ona staje się swoim własnym cieniem. Jej oczy nie mają w sobie iskier, policzki dawno straciły różową barwę, a na czarnych jak węgiel włosach, pojawiło się białe pasmo. Podczas rozmów ze mną, stara się uśmiechać i podtrzymywać na duchu, ale widzę jak trudno jej to przychodzi. Nie śpi, cierpliwie czekając na telefon policji, który dałby jej chociażby najmniejszą wskazówkę. Tymczasem oni nie mają nawet zamiaru poinformować jej, że już dawno przestali interesować tą sprawą. Jesteśmy zdane tylko na siebie, dlatego tak ważne jest dzisiejsze spotkanie.

- Emma, jak pamiętasz ten tydzień mam nocne dyżury z powodu bankietów organizowanych przez rodzinę prawników. Oznacza to, że będę w domu dopiero po szóstej. - mówi, ukrywając wyczuwalne przygnębienie- Poradzisz sobie?

Uśmiecham się ciepło i deklaruję, że pójdę spać najpóźniej po dwunastej. Mama nie ma powodu, by mi nie ufać. Dobrze się uczę, pomagam w obowiązkach domowych i nie sprawiam problemów, dlatego też nie martwi się o to co robię, gdy zostawia mnie w domu na tak długo. Czuję się źle z tym, że muszę ją okłamać, ale nie mam innego wyjścia. Rozmowa z nim sprawi, że będę w stanie nie tylko pomóc James'owi, ale również tacie i wielu innym ludziom, którzy tak jak my, od lat żyją na niepewnym gruncie. Ta myśl pomaga mi przetrwać dręczące wyrzuty sumienia oraz niszczące mnie od środka poczucie winy. Przynosi mi pewnego rodzaju ulgę.

- Wyglądasz dzisiaj jakoś inaczej. - stwierdza, przyglądając mi się zza niebieskiego szala. przełykam ślinę i w myślach błagam, by nie ciągnęła dalej tego tematu. Gdy zauważa moje zmieszanie, śmieje się cicho i sprostowuje - wybacz Em, chodziło mi bardziej o to, że w takim wydaniu widziałam Cię ostatnio dwa lata temu.

Mój ubiór nie zmienił się zbytnio od czasu, gdy mieszkałam jeszcze poza Los Angeles. Podobnie jak teraz, stawiałam na wygodne, szerokie lub wąskie jeansy, bluzy w stonowanych kolorach oraz już niemal kultowe, stare trampki. Starałam się nie zwracać na siebie uwagi innych, tak jak uczyła mnie rodzina. Ludzie postrzegali nas jako niewidzialnych i tacy mieliśmy zostać. Pozostanie w cieniu, chroniło nas przed nieprzewidywalnym gniewem rządzących. Jedyna różnica pojawiała się wtedy, gdy spotykałam się z przyjaciółmi. Podchodzili z tego samego środowiska, więc logicznie, mieli podobnie wpojone wartości. Szkolne prawa jednak, zmusiły nas do lekkiego nagięcia tych zasad. Każda stworzona przez uczniów grupka, miała posiadać swojego rodzaju znak rozpoznawczy. Naszym była kraciasta koszula przewiązana w pasie i czarna, skórzana kurtka. Dzięki temu z łatwością odróżnialiśmy się od innych i zachowywaliśmy własną odrębność. To właśnie wzbudziło podejrzliwość mojej rodzicielki, ponieważ taki ubiór jest silne powiązany z miejscem, którego nienawidzę i nie mam zamiaru do niego wracać.

Secrets from the streetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz