7

45 5 34
                                    

- Nie mogą nas tak po prostu zamknąć w domach! - krzyczy zirytowany Theo i szarpie za brunatne krzesło, zajmując przy tym miejsce przy podłużnym stole. - Ten człowiek wtargnął do d o m ó w. Co nam da zaryglowanie się od środka?

Od czasu łapanki minęło trzydzieści pięć godzin. Odliczam dokładnie tak, jak zalecił nam krótko ostrzyżony policjant, który zajmuje się uprowadzeniami. Zapytał co robiliśmy przed dwudziestą, pozornie zmartwił się o nasze samopoczucie i sprawdził czy nic nie zginęło. Mama uparcie twierdziła, że wszystko jest na swoim miejscu, ale ja wciąż odnosiłam wrażenie, że czegoś brakuje. Może to tylko złudzenie, mara, a może coś naprawdę jest na rzeczy. W każdym razie, nie poruszyłam tego tematu, a tylko badawczo spojrzałam na mamę, która odwróciła wzrok. Policjant, mimo panującego zagrożenia, dał nam przyzwolenie na swobodne poruszanie się po mieście, ale stanowczo odradzając przy tym poszukiwania na własną rękę. Mam wrażenie, że nie rozumie, co oznacza dla nas cała ta sytuacja. To nie był przypadkowy akt terroryzmu. Ktoś dał nam wyraźnie do zrozumienia, że jesteśmy śledzeni i nie mamy prawa czuć się bezpiecznie. Porwani są wyłącznie przynętą.

A może doskonale zdaje sobie z tego sprawę, tylko nie chce o tym słyszeć?

Niedzielę, przeznaczono na gruntowne sprzątnie dzielnicy, a następnego dnia dostaliśmy nakaz, obowiązkowego stawienia się w szkole. Lekcje miały odbyć się według planu, a jedyną różnicą miał być komunikat, który usłyszymy w samo południe. Siedzieliśmy na chemii, kiedy dyrekcja ogłosiła niepodważalny werdykt. Od dzisiejszego wieczora, młodzież ma całkowity zakaz wyjścia z domów, co oznacza uwięzienie nas w czterech ścianach i odwołanie naszych spotkań.

Spotkań od, których nie tylko zależy życie naszych rodzin. One sprawiają, że o n jeszcze mnie nie znalazł.

Siedzimy przy dużym oknie, przysłoniętym żaluzją w ciemnym kolorze. Światło wysokiej lampy pada na czarną czuprynę James'a oraz okulary Zack'a, które poraz czwarty, przeciera rękawem zielonej bluzy. Spotykamy się przy tym samym stole codziennie, zawsze na pierwszej długiej przerwie. Czasem też zostajemy po zajęciach, by wspólnie odrobić lekcje lub pouczyć się w ciszy. Lubię te momenty. Czuję wtedy, że między nami tworzy się coś na znak przyjaźni. Czasem dyskutujemy też na różne tematy, zniżając ton w zależności od tego, jak poważna jest sprawa. Biblioteka jest doskonałym miejscem do tego typu schadzek, bo zapewnia ciszę i komfort. Do tego, zwykle oprócz nas nikt tu nie przebywa, co daje poczucie bezpieczeństwa. Zwyczajnie nie mogliśmy wybrać lepiej.

Dziś jest jednak nieco inaczej. Wszyscy są smutni i poddenerwowani. Jasemine, rozchorowała się z powodu przeciągu, więc czuję się nieco samotna, wśród dominującej płci przeciwnej. Do ponurej atmosfery doskonale dokłada się Smith, który wręcz kipi ze złości, oraz skwaszone miny Wilson'a i Taylor'a. Nawet Davies jest jakiś bardziej ponury niż zwykle, co wydaje się wręcz niemożliwe do osiągnięcia.

- Daj spokój Theo - James macha na niego ręką - Nic Ci się przecież nie stanie, jak przez kilka dni posiedzisz w domu.

- Łatwo ci mówić. - przewraca oczami i kieruje złowrogi wyraz twarzy, wprost na siedzącego nieopodal mnie bruneta. - To nie ty, będziesz musiał użerać się z matką alkoholiczką, która latami płacze nad nieżyjącym ojcem.

Tata blondyna, zginął kilka lat temu w wypadku samochodowym. Od tamtego czasu, jego mama wpadła w silny kocioł uzależnienia, a zdrowy tryb życia, zamieniła na używki. Przestała chodzić do pracy i normalnie funkcjonować, zostawiając swoje dzieci na pastwę losu. Jedynie jej brat, Jacob, zainteresował się ich losem i chętnie opiekuje się młodszymi dziećmi, aby dać najstarszemu trochę odetchnąć. Chłopak z reguły o tym nie mówi, ale zrobił dla mnie wyjątek, kiedy któregoś dnia, dostrzegłam go płaczącego na pobliskim cmentarzu.

Secrets from the streetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz