5.

48 7 69
                                    

Jest chłodny, zimowy wieczór. Wiszący na marmurowej ścianie zegar wybija północ, czwartego grudnia. Wiatr wpada do niewielkiego pomieszczenia przez prostokątne okno, które cichutko trzeszczy pod jego naporem. Długa, fioletowa zasłona opada na starą, drewnianą podłogi, która skrzypi wesoło. Główne źródło światła jaki stanowi stara lampa, rzuca cień na półki wypadających ksiąg. Przez ten dźwięk przebija się jednak dziewczęcy śmiech, wesoło rozbrzmiewający w pokoju obok. Słyszy to jednak ktoś jeszcze.

Kobieta o włosach czarnych jak węgiel, wstaje z niewielkiego łóżka i kieruje się za przyjemnym dźwiękiem. Uśmiecha się, kiedy przechodzi obok obklejonej dziecięcymi rysunkami szafki i mija zrobiony specjalnie dla niej wazon. Cicho otwiera drzwiczki i wchodzi do środka. Nie zastaje tam jednak żadnego bałaganu. Zabawki i książki są starannie poukładane, leżące na wcześniej wyznaczonych miejscach. Wszelkie butelki z napojami wyniesione, papiery uprzątnięte. Osoba ta zastaje tylko widok ściskający jej matczyne serce. Dwie dziewczynki, zapatrzone w gwiazdy wyświetlające się na kremowym suficie. Kilkadziesiąt dużych i małych naklejek świecących w ciemności odbijało się od ich marzycielskich oczu i sprawiało, że chociaż przez chwilę wydawały się szczęśliwe. Jakie ma teraz znaczenie, że przez kupno ich, owa kobieta oraz jej mąż przez dwa kolejne tygodnie, skazani są na dobranie kolejnego etapu, by spłacić rachunki? Dla nich - żadne.

- Nie uważacie, że jest już nieco za późno? - dwie pary zielonych i brązowych oczu badawczo wpatrują się w stronę korytarza - Ja naprawdę wszystko rozumiem, ale tym razem przesadzacie.

Istoty milczą, uśmiechając się do siebie szeroko. Jedna z nich, ciągnie matkę za rękę i usadza ją na brzegu kanapy. Ona tylko radośnie kręci głową, zdając sobie sprawę, że dzieci złapały ją w swoje sidła. Nie odrywając od niej wzroku, kładą się do swoich łóżek i milkną wytężając słuch.

- Mamo opowiesz nam bajkę? - pyta młodsza, przyciągając do siebie biało czarnego pluszaka.

- Prosimy! - dodaje starsza, łaskocząc zielonooką, aby uświadomić jej wagę tego słowa.

Kobieta wybucha stłumionym śmiechem i jednym sygnałem, nakazuje dzieciom ciszę. Te, bezgranicznie jej posłuszne, ochoczo się do tego stosują i w nadziei wyczekują dalszego biegu wydarzeń.

- To opowieść o tym, jak kilka osób postanowiło stawić czoła ciemności, która latami zabierała im tak cenne światło księżyca. Historia o ludziach, których siła i nadzieja były silniejsze niż strach i którzy rozpoczęli coś co obudziło w nas ducha walki. Rewolucję roku 1987. Opowiem Wam kochane, o legendzie czerwonej czaszki.

- Co oznacza rewolucja? - wyrywa się młodszej, która znana ze swojej ciekawości świata, nigdy nie zostawia pytań bez odpowiedzi.

- To znaczy coś co stało się nagle, szybko i na dużą skalę. Można to porównać do wielkiego wybuchu, o którym opowiadałam wam ostatnio. - sprostowuje kobieta, gładząc czarne włosy swojej podopiecznej. Ta szepcze tylko ciche "dziękuje" i pozwala kontynuować dalszy bieg historii.

- Nieco ponad dwadzieścia lat temu, znany wam dobrze Bank O'Braian wprowadził straszliwe prawo. Wszyscy Ci, którzy nie posiadali zbyt wiele, mieli być przeniesieni do pracy w wielkiej fabryce w Utah. Krążyły jednak plotki, że Złoty Mężczyzna prowadzi tam szemrane interesy. To znaczy drukuje pieniądze lub wytwarza narkotyki. - mówi spokojnym, nieco mrocznym tonem.

- Nie pytaj co to. - szepcze starsza z dziewczyn - Potem Ci opowiem.

- Pięciu młodych mężczyzn, licealistów postanowiło jednak nie poddać się tej ustawie i zawalczyć o wolność trzydziestu procent rodzin w Los Angeles. Nazywali się oni Czerwoną Czaszką. Ich plan zakładał włamanie się do tej właśnie instytucji i wykradzenie wszelkich danych, które obciążały by ją lub samego Złotego Mężczyznę. Była to rzecz niezwykle niebezpieczna, przez wiele osób uznana za głupią. Ja jednak uważam to za wykazanie się odwagą i szlachetnością. - uśmiecha się ciepło - Wracając, chłopcy Ci zorganizowali to, co planowali i w pewien letni wieczór roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego, włamali się do pilnie strzeżonego banku. Jak? To na wieki pozostanie ich tajemnicą. Udało im się to, ponieważ tak zwana "operacja Utah", zniknęła tak szybko jak się pojawiła, a przez kilka kolejnych lat, żyliśmy w błogim spokoju. Niestety, nie tylko o tym słuch zaginął. Pięciu licealistów rozpłynęło się w powietrzu, zupełnie jak ich dokumenty ich zdjęcia. Tak jakby nie istnieli. Tak jakby ich nie było.

Secrets from the streetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz