XIV

1.5K 185 197
                                    


— Hermiona, rozpraszasz go — jęknęła Ginny.

Harry rzucił okiem przez ramię, żeby zobaczyć, jak Granger odsuwa się od Rona.

— Ja wspieram — stwierdziła beztrosko.

— No właśnie — poparł ją Weasley, sięgając po swoje rękawice.

— A mi na przykład chce się rzygać — rzucił Dean, na co Ginny parsknęła śmiechem.

— Wypad stąd — zarządziła. — Ritchie, ochraniacz ci odpada. Nie z tej strony. Harry, na pewno masz zaklęcie na okularach?

— Na pewno — odparł, schylił się, żeby zawiązać buty.

— Nie wierzę ci. Hermiona, rzucisz je jeszcze raz? A potem serio wypad.

Przewrócił oczami, ale nie odezwał się.

Ginny była wyraźnie podekscytowana od samego rana, a kiedy za moment mieli wyjść na boisko, mało brakowało, żeby zaczęła podskakiwać w miejscu. Reszta drużyny kończyła się ubierać – ona od kilku minut była gotowa i przerzucała miotłę z jednej ręki do drugiej, wyrzucając z siebie ostatnie, najważniejsze wskazówki.

Jej entuzjazm sprawiał, że zdenerwowanie Harry'ego przekuwało się w stalową determinację. Wiedzieli, że Puchoni nie są całkiem bezbronni i że będą musieli zmierzyć się ze stronniczymi komentarzami. Smith nie pozwolił wykopać się ze swojej pozycji, zatem cały mecz będą słyszeć zawoalowane obelgi. Spodziewał się nawet, że w większości będą dotyczyć jego, bo to wyścig o znicza zdecyduje o ostatecznym wyniku.

Byli jednak solidnie przygotowani. Weasley nie odpuszczała im już od września i teraz był jej za to wdzięczny. Starannie omówili planowane zagrania i ogólną taktykę – wobec tego zaciskający żołądek stres ustępował niecierpliwemu podekscytowaniu.

Dean i Demelza dali znak, że są gotowi. Hermiona tanecznym krokiem przekroczyła szatnię i szybko rzuciła na okulary zaklęcie, które miało odpychać od nich deszcz. Pogoda na razie była stabilna, ale chmury wisiały nisko i groziły deszczem.

— Powodzenia — szepnęła, uśmiechając się szeroko. Nachyliła się i pocałowała go w policzek, na co mrugnął zaskoczony i odwzajemnił uśmiech; dziewczyna jednak już była z powrotem przy Ronie, żeby stanąć na palcach i wycisnąć na jego ustach długi pocałunek.

Stłumił śmiech na widok cierpiętniczej miny Ginny.

Hermiona i jej posłała buziaka, a potem pomachała reszcie drużyny i zniknęła za drzwiami.

— No dobra, jesteśmy gotowi? — zapytała, kolejno wiodąc po nich wzrokiem i upewniając się, że nie zapomnieli o sprzęcie. — Świetnie. Idziemy.

Już na błoniach słychać było hałas dobiegający z oblężonych trybun. Nad uczniami błyszczały plakaty z godłami domów.

Wkroczyli na boisko, Puchoni pojawili się niedługo potem. Profesor Hooch zeszła na trawę, żeby oficjalnie rozpocząć mecz.

Harry obrócił miotłę w dłoniach, obserwując przeciwną drużynę. Summerby, szukający, pogardliwie puścił mu oko, okrzyki z widowni stawały się coraz głośniejsze.

Kapitanowie uścisnęli sobie dłonie. Miał nadzieję, że Ginny odpowiednio mocno spiorunowała go wzrokiem. Zwykle byłby przeciwny podsycaniu jakiegokolwiek konfliktu – ale teraz udzielała mu się podniecona atmosfera, adrenalina już sprawiała, że serce przyspieszało w piersi. I chciał przyłożyć Puchonom najmocniej, jak tylko było to możliwe.

Ustawili się w półkolu, a potem rozległ się ogłuszający gwizd i piłki wystrzeliły w górę.

***

Zasady kłamstwa | DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz