21.

1.4K 180 32
                                    

Juliusz po raz kolejny tego dnia wpatrywał się tępo w ekran telefonu, na którym otworzona była jego konwersacja z Ludwikiem. Mijał już czwarty dzień, odkąd Spitznagel nie odpisał na żadną jego wiadomość, co kompletnie nie było w jego stylu, i szczerze mówiąc zaczynało to być frapujące. Słowacki próbował przypomnieć sobie, czy na ich ostatnim spotkaniu nie powiedział przypadkiem czegoś, co Ludwika mogło by zniechęcić do kontynuowania ich znajomości, nic takiego jednak nie przychodziło mu do głowy. A jednak starszy chłopak musiał mieć jakiś powód, żeby tak bardzo ignorować Juliusza. Tylko co to mogło być? Nie pokłócili się jeszcze nigdy, nie było między nimi napiętej ani dziwnej atmosfery, wszystko wydawało się być w zupełnym porządku... Może Ludwik miał po prostu dużo pracy? W końcu chodził przecież na jakieś studia (choć nigdy nie wspominał, gdzie właściwie się uczy), na pewno jest zbyt zajęty, żeby odpisać Słowackiemu.

Coś mimo wszystko w tym wytłumaczeniu nie grało, Juliusz czuł, że nie taka jest odpowiedź. Gdyby przecież Ludwik nie miał czasu, z pewnością odpisałby na jeden z stu pięćdziesięciu siedmiu esemesów, chociażby żeby powiadomić go, że nie może rozmawiać. Czemu więc milczał?

- Za chwilę spóźnisz się do szkoły - w drzwiach pojawiła się głowa Salomei - widziałam w piątek, że znów cię nie było na polskim, musimy w końcu o tym porozmawiać.

- Jasne, jak tylko wrócę ze szkoły. Albo jutro. Albo pojutrze. Albo nigdy - ostatnie słowa mruknął pod nosem tak, żeby go nie usłyszała, po czym wziął z ziemi torbę i udał się do wyjścia, został jednak jeszcze raz zatrzymany.

- Powiedz, coś się stało ostatnio? Jak tam twój znajomy Ludwik? - spytała pani Słowacka, siląc się na obojętny ton.

- Jeśli to cię uszczęśliwi, to nie rozmawiamy ze sobą od kilku dni - zgrzytnął zębami Juliusz i wyminął ją, żeby opuścić mieszkanie.

Gdyby odwrócił się jeszcze stojąc w przedpokoju, dostrzegłby, że na ustach jego matki maluje się nieznaczny, mściwy uśmiech.

Ale tego nie zrobił.

*

Mimo tego wszystkiego, Ludwik znajdował pod szkołą Słowackiego punkt o szesnastej czterdzieści, czyli akurat wtedy, gdy ten kończył lekcje.

- Jezu, myślałem, że tam umarłeś - mruknął Juliusz z ulgą, widząc przyjaciela - jakim cudem mogłeś nie zauważyć, że do ciebie pisałem?

Spitznagel uśmiechnął się słabo na te słowa i już prawie zapomniał, czemu właściwie tu stał, ale po chwili rzeczywistość uderzyła go z powrotem. Zeskoczył z płotu, na którym do tej pory siedział i już z dużo bardziej ponurą miną oznajmił:

- Wiesz, Juliusz, trochę miałem swoje powody.

- Naprawdę? - licealista uniósł jedną brew, wciąż nie rozumiejąc jeszcze, że ta rozmowa nie jest żartem - jesteś pewien, że po prostu o mnie nie zapomniałeś?

Stanął blisko niego, prawie tak, jakby próbował z nim flirtować i po prostu bardzo źle mu to szło. Ludwik spuścił wzrok, załamany dziecinnym zachowaniem chłopaka.

- Daj spokój, musimy porozmawiać poważnie.

Juliusz odsunął się z zaciekawieniem.

- Ja zawsze jestem poważny.

- Twoja matka zakazała nam się spotykać - wyrzucił z siebie Ludwik, ni z tego, ni z owego - to dlatego ci nie odpisywałem. Ale teraz myślę, że--

- Chwila, chwila, czyżbym właśnie znalazł kogoś jeszcze gorszego w opowiadaniu żartów, niż August? - Słowacki wytrzeszczył na niego oczy, ale bynajmniej nie w zdziwieniu. Rzecz jasna nie wziął tego na poważnie, na co łudził się Spitznagel, tylko obrócił jego słowa w kpinę, głupi wybryk słabego poczucia humoru.

Westchnął, nie uśmiechając się nawet trochę. Powoli uśmiech Juliusza również schodził z ust, w miarę jak chłopak orientował się, że Ludwik wcale nie żartował.

- Ty... - zająknął się Słowacki - ty tak na serio?

Ludwik zagryzł wargę, niepewny, co powinien odpowiedzieć. Może błędem było to, że w ogóle tutaj przychodził, w końcu Juliusz zapomniałby go prędzej czy później, czemu wtrącał się w jego relacje z matką?

- Chyba powinienem już iść - zaczął, ale młodszy chłopak szybko złapał go za ramię.

Żaden z nich nie zdążył nic dopowiedzieć, bo nagle przed szkołą pojawiła się znajoma kobieca sylwetka w długim, brązowym płaszczu i upiętych w kok ciemnych włosach, która przerwała ich wymianę zdań.

- No oczywiście, mogłam się tego domyśleć - oznajmiła Salomea, opierając ręce na bokach - nie da się was, dzieciaków, zostawić na chwilę bez opieki, bo już o wszystkim zapominacie!

- Proszę pani, to nie tak! - Ludwik wyszarpnął rękaw z uścisku Juliusza i podbiegł do kobiety - ja naprawdę mogę to wyjaśnić, ja--

- Och tak, możesz to wyjaśnić - głos pani Słowackiej podniósł się o oktawę wyżej - w takim razie, czemu nie posłuchamy tego wyjaśnienia, hm?

- Mamo! - zawołał Juliusz, odpychając stojącego przed nim Spitznagla na bok - co ty robisz?! Wiem, że nie lubisz Ludwika, ale nie masz prawa zakazywać nam spotykania się!

- Nie wiesz, o czym mówisz, synu - odparła nie zdejmując wzroku bazyliszka z Ludwika.

- Więc powiedz mi!

- Ja mam ci powiedzieć? - Salomea nagle spojrzała w jego stronę - a czemu on ci tego nie powie?

Zwrócili się nagle oboje do zapomnianego na chwilę w rozmowie trzeciego jej członka, który jedynie pobladł i zaczął nerwowo się cofać.

- Obiecała pani, że nie będę tego musiał robić! - szepnął - obiecała pani, że Juliusz się nie dowie...

- Cóż, ty obiecałeś, że nie będziesz się z nim więcej spotykać - wzruszyła mściwie ramionami - czyli można powiedzieć, że oboje nie dotrzymaliśmy umowy.

Na chwilę zapadła złowroga cisza, w trakcie której nikt nie był pewien, co właściwie powinno się wydarzyć. Szczęśliwie ten fragment chodnika, na którym stali, nie był akurat w tym momencie specjalnie uczęszczanym elementem ulicy, jako, że wszyscy uczniowie opuścili już raczej szkołę, a pozostali przechodnie starali się omijać to konkretne miejsce, zapewne słysząc z daleka gwałtowną rozmowę, albo wyczuwając podświadomie napiętą atmosferę. Jedynie po drugiej stronie jezdni jakiś człowiek stał, opierając się o samochód, poza tym jednak było pusto. Kiedy milczenie stało się już absolutnie nieznośne (nie żeby kiedykolwiek było znośne) Juliusz zdecydował się podjąć odważny ruch i, z bijącym mocno sercem, przerwać je.

- Co miałbyś mi powiedzieć, Ludwiku? - zwrócił się do drugiego chłopaka - czego mi nie mówicie? O czym miałem się nie dowiedzieć?

- Ja... - Spitznagel podjął próbę wysłowienia się, ale jakaś gula w gardle nie pozwoliła mu dokończyć tego działania.

Czuł, że jeśli teraz się odezwie, cała jego relacja z Juliuszem legnie w gruzach, a z ich przyjaźni nie zostaną nawet strzępki, ale równocześnie wiedział dobrze, że gdyby nic nie powiedział, stałoby się to samo. Po raz pierwszy w życiu zrozumiał, jak musiał się czuć jego przyjaciel na początku ich znajomości, kiedy ten musiał podjąć decyzję o fałszowanych wypracowaniach i na pewno nie spodobało mu się to uczucie.

- Ja cię tak bardzo zawiodłem - dokończył.














Ten rozdział miał być dłuższy, ten rozdział miał mieć jakąś głębię emocjonalną czy sens, ale niestety jest mi dzisiaj zbyt smutno, żeby dołować się jeszcze pisaniem o smutnym Juliuszu, przepraszam...

(Still, jeden z najlepszych rozdziałów moją skromną i absolutnie nie egoistyczną opinią)

(Korekty nie będzie, jak zwykle, ale planuję może w grudniu się zabrać za korektowanie całej książki, bo wstyd mi za siebie, jak wy tu mi 1K głosów dobiliście, a ja w swojej wrodzonej beznadziejności nie jestem się w stanie odwdzięczyć nawet poprawną interpunkcją)

*a i jeszcze zapomniałam wcześniej dodać, że tak jak pisałam w ostatnim rozdziale wrzuciłam one-shota z wereszniadeckiej, jak ktoś ma chwilę to zapraszam, bo ma nieco inną formę niż „Odium"

Odium | słowackiewicz [TRWA KOREKTA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz