5

268 17 7
                                    

Obudziłem się w środku nocy na podłodze, przez własny krzyk. Poderwałem się gwałtownie. Siedziałem w bezruchu, dysząc ciężko. Miałem sen. Dziwny sen. Śniło mi się... Samobójstwo. Było szybkie. Przyjemne. Bezbolesne. Przyniosło ulgę. Pozwoliło mi zapomnieć o wszystkim. Ojca nie było i nikt nie mógł już zrobić mi nic złego. Upragniona cisza. Ukochany spokój. Ciemność.

Mimo wszystko, mimo tego jaki ten sen był dla mnie wspaniały, ryczałem jak bóbr. Czy ja właśnie tego chcę? Unicestwić się? Nie... Nie wiem. Chyba nie. Choć cierpiałem strasznie. Bałem się odrzucenia i tej samotności. W końcu nieczęsto spotyka się na ulicy człowieko-wampiro-koto-anioła. I choć pokazała się dopiero tylko moja "anielska" część, boję się, że inne też się w końcu pokażą. Na przykład ten wampirzy kawałek mnie. Albo koci. Wyrosną mi kocie uszy albo ogon i co ja wtedy zrobię? Na pewno mnie nikt nie zaakceptuje, jeśli się o tym dowie. Cała moja paczka przyjaciół z sierocińca się odwróci, zostawi mnie samego. Nie chcę tego. Nikt nie może się dowiedzieć, czym jestem. Muszę to nadal ukrywać.

Spojrzałem na wciąż nierozpakowaną walizkę. Westchnąłem i zacząłem powoli, z niechęcią wyciągać z niej rzeczy. Gdy znalazłem scyzoryk, znieruchomiałem. Wrócił obraz z mojego snu. Patrzyłem w ostrze długą, bardzo długą chwilę. We mnie toczyła się wewnętrzna walka. Chwyciłem za ostrze, rozcinając sobie palce. Zabolało. Ale tylko wzmocniłem ucisk, powodując mocny krwotok. Patrzyłem bezczynnie, tępym wzrokiem, jak moja fiołkowa krew powoli spływa po ręce, a następnie skapuje na ziemię.

Nagle zadzwonił telefon. Nie zwróciłem na to uwagi. Nikt mnie w tej chwili nie obchodził, bo czułem się wspaniałe. A poza tym o pierwszej w nocy to wolno było mi udawać, że śpię. Dopiero po dziesiątym nieodebranym połączeniu przyszedł SMS, na który po krótkiej chwilce bezwiednie spojrzałem. Do licha! To moja kuzynka - Emiko!

Chwyciłem telefon drugą dłonią, tą bez krwi i zerknąłem na to, co napisała.

Emiko:
Aniołku, co ci? Czemu nie odbierasz? Martwię się. Coś się dzieje?

Byron:
Powiedzmy.

Emiko:
Mów mi zaraz!

Też opowiedziałem jej całą historię. Poza tym, że właśnie tnę sobie palce, tym, że wczoraj się dowiedziałem, czym jestem i tym, kto teraz jest kapitanem w Zeusie. To ostatnie chyba najmniej ważne, ale jednak to też jakaś zmiana. Chciałem milczeć na każdy z pominiętych tematów, ale ona coś chyba złego przeczuła.

Emiko:
Wiem, że nie tylko o to chodzi. Co jeszcze?

Z jednej strony byłem przerażony, a z drugiej szczęśliwy. Moja młodsza o rok kuzynka zawsze, po prostu zawsze wiedziała, kiedy jest mi źle i smutno. Teraz może też pomoże? Choć lepiej nie, nie powiem jej czym jestem. Jestem tylko jej przybranym kuzynem, przecież w każdej chwili może mnie odrzucić... Bardzo bym tego nie chciał.

Byron:
Nie, nic mi nie jest, serio to wszystko.

Emiko:
Naucz się kłamać *śmiech*. Ja wiem, że coś jeszcze jest na rzeczy. Wiesz, że zawsze możesz mi zaufać.

No nie miałem wyjścia. Teraz opowiedziałem zupełnie wszystko. I wysłałem zdjęcie swojej ręki. Nastąpiła bardzo długa cisza z jej strony. W końcu odpowiedziała.

Emiko:
1. Odkładasz nóż
2. Idziesz do łazienki
3. Przemywasz ranę
4. Bandażujesz
5. Wracasz
6. Odpisujesz

Byron:
Hai!

Zrobiłem wszystko, co mi kazała. W sumie ku swojemu zaskoczeniu,nawet nie pomyślałem, żeby oszukać Emiko. Była dla mnie jak rodzina. I tylko u niej czułem się bezpieczny.

Wróciłem do pisania z nią. Ustaliliśmy, że będę do niej codziennie pisać i wysyłać zdjęcia swoich nadgarstków. No tak, one często zdobywały blizny. Emiko była zaskoczona, kiedy jej powiedziałem, że z drzewa zleciałem i jeszcze żyję. Pewnie już się domyślała, dlaczego, ale na razie nie ruszaliśmy tematu mojego bycia tym wszystkim naraz.

W końcu odłożyłem telefon. Poszedłem do łazienki i wsadziłem głowę pod prysznic, żeby ochłonąć. Wymyłem włosy szamponem, wysuszyłem, wyczesałem i się ubrałem w nowe ciuchy. Po jakim takim ogarnięciu się, skierowałem się do kuchni. Dopiero teraz zorientowałem się, że mojego ojca już nie ma. Uśmiechnąłem się pod nosem. Zajrzałem do lodówki, szukając czegoś dobrego do jedzenia. Wczorajsze cudo od Jordana, czyli tak zwane coś z niczego, też było dobre, ale dzisiaj potrzebowałem się wzmocnić. Miałem zamiar uciec. Chciałem rozgryźć tę pułapkę i się wydostać. Ale przedtem musiałem zjeść.

W lodówce znalazłem tylko kilka zup w proszku do zalania gorącą wodą. Patrzyłem na nie chwilę i przeklnąłem pod nosem.

-Nie mógł mi czegoś więcej dać?

Z braku wyboru, zrobiłem sobie taką zupkę. Zjadłem ją bardzo szybko, ale ona wcale nie zaspokoiła mojego głodu! Nadal miałem wilczy apetyt. Rozejrzałem się po całej kuchni, aż w końcu znalazłem kolejne tabletki, które czasem dostawałem. Były w kolorze czerwonym i nawet nie wiem, po co one mi były. Szybko łyknąłem jedną. Przez długą chwilę nie działo się nic. Potem poczułem, że wcale nie jestem już taki głodny, jak wcześniej.

-Aham - mruknąłem pod nosem, obracając kolejną pigułkę w dwóch palcach prawej dłoni. - Więc to mnie karmi, a normalne jedzenie nie? Dziwne, że jeszcze nie zauważyłem. Choć codziennie dostawałem zawsze tyle tych tabletek, że sam nie wiedziałem, co jest na co. Ale teraz dobrze wiedzieć.

Połknąłem jeszcze jedną, popijając wodą z dolanym zielonym roztworem czegoś tam. Nie chciało mi się już nawet sprawdzać, co to jest. Po prostu wypiłem. Ciężko westchnąłem i tępym wzrokiem spojrzałem za okno. Czekał mnie kolejny dzień przebywania w tym moim dużym, prywatnym więzieniu. Nagle ogarnęła mnie straszna senność. No tak, trzecia godzina w nocy jest najgorsza. Czułem, jak moje oczy powoli same się zamykają. Poddałem się temu uczuciu. Wstawiłem naczynia do zlewu i poszedłem powoli do pokoju. Położyłem się i otuliłem kocykiem, a gdy tylko przyłożyłem głowę do poduszki, od razu odpłynąłem.

Z pamiętnika AphrodiegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz