Rozdział 1

137 13 3
                                    

Castiel mieszkał w tym miejscu zaledwie od tygodnia. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić, gdzie co jest. Zdarzało mu się, że musiał przeszukać wszystkie szafki w kuchni zanim w końcu znalazł puszkę z kawą. Tym razem szukał smyczy dla swojego ukochanego psa, Lucyfera. Nazwał go tak ze względu na niemal całkowicie czarną sierść, która nadawała mu groźnego wyglądu. Zupełnie jakby właśnie wyszedł z piekła. W gruncie rzeczy był to jednak najsłodszy psiak, jaki chodził po tej ziemi, co do tego Castiel nie miał absolutnie żadnych wątpliwości. Chociaż czasami potrafił być wredny, zwłaszcza, gdy mu na czymś zależało. A że nie cierpiał chodzić na smyczy, Cas podejrzewał właśnie jego o to nagłe zniknięcie.

- Jak się nie znajdzie to nigdzie nie pójdziemy i będziesz musiał wytrzymać aż do wieczora. - pogroził palcem psiakowi. Ten z niewinną minką zaczął się tarzać, odsłaniając przy okazji czerwony pasek ukryty pod szafką na buty. - No widzisz, jak chcesz to potrafisz. - Cas poklepał przyjaźnie psa i pięć minut później spacerowali już zaśnieżonymi uliczkami miasteczka.


Od kilku godzin Dean nie robił innej rzeczy, tylko myślał. Musiał znaleźć kogoś, kto zgodziłby się spędzić z nim te cholerne święta. Rozmawiał już nawet z kilkoma znajomymi, ale nikt nie miał czasu, na przykład Lisa musiała zająć się swoim synkiem, Benem, a Gabriel jechał do rodziny za miastem. Tak więc Dean był w punkcie wyjścia, ciągle myślał nad kimkolwiek, kto i tak spędzał święta sam, a kto chętnie by do niego przyszedł. Nikt, kogo by już nie zapytał, już nie zapytał, nie przychodził mu do głowy. Było to cholernie frustrujące, bo starał się wygrzebać z zakątków umysłu kogokolwiek.

Ubrał grubą, skórzaną kurtkę, a wokół szyi zawinął zielony szalik. Pomyślał, że lepiej będzie mu się myśleć na świeżym, zimowym powietrzu.


Castiel nigdzie się nie spieszył. Nie miał tu jeszcze pracy. Decyzja o przeprowadzce była bardzo spontaniczna, a domek, który kupił to pierwsza oferta, jaką udało mu się znaleźć. Byle dalej od tamtego domu, od wspomnień... Tutaj zacznie nowe życie, tak sobie wszystko tłumaczył. Póki co korzystał z pieniędzy z ubezpieczenia po śmierci Anny i ze sprzedaży ich poprzedniego domu.

Będzie musiał tutaj czegoś poszukać. Na razie jednak się tym nie martwił. Dotarł do pobliskiego parku - wczoraj odkrył to miejsce i od razu z Lucyferem je pokochali. Pies uwielbiał lekko zapuszczone i nieodśnieżone alejki. Jaki był uroczy gdy tarzał się w śniegu, a potem obsypywał białym pyłem wszystkich dookoła! Jak zwykle zaczął obwąchiwać teren swoim wścibskim, czułym nosem. Chyba coś zwietrzył, bo stanął cały naprężony i po chwili pociągnął Castiela spory kawałek wgłąb parku, aż wreszcie zerwał się ze smyczy zostawiając zdezorientowanego Castiela na środku ścieżki.


Wszędzie było za głośno, za jasno, wszędzie było za dużo ludzi. Potrzebował cichego miejsca, gdzie mógłby pomyśleć. Ruszył w dół ulicy, po czym skręcił do starego parku. Pamiętał to miejsce ze swojego dzieciństwa, gdy zimą przychodził tu ze swoim bratem, Sammym, i robili tu bitwy na śnieżki, a latem było to idealne miejsce, by pod rozłożystym drzewem schować się przed uporczywymi promieniami słońca. Przechodził nieodśnieżonymi alejkami, gdy nagle poczuł, jak coś go potrąca. Zachwiał się, stracił równowagę i runął prosto w śnieżną zaspę.

Obejrzał się i zobaczył czarnego psa wyróżniającego się na tle białego śniegu. Rozglądnął się, szukając jego właściciela i zobaczył zdezorientowanego mężczyznę.

-To twój pies? - zawołał do niego i podniósł się z ziemi, otrzepując się ze śniegu.


Dopiero jakiś zagniewany głos obudził go z odrętwienia. Rozejrzał się, ale nikogo nie zauważył.

Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ktoś tu jednak stoi i to całkiem blisko niego. Nie zauważył go z tej prostej przyczyny, że cały oblepiony był śniegiem - biała kurtka, spodnie, buty, nawet włosy. Szybko do niego podszedł.

Świąteczne AU DESTIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz