Rozdział 5

71 10 6
                                    

W półśnie poczuł ciepło rozpływające się po całej jego ręce. Było to podwójnie przyjemne zważywszy na to, że trochę zmarzł śpiąc na fotelu bez żadnego okrycia. Stopy, które zazwyczaj w nocy ogrzewał mu Lucyfer, teraz były zimne jak lód. Wyciągnął nogi w stronę źródła ciepła, oplatając niezbyt świadomie łydki Deana swoimi. Nawet nie zauważył, kiedy za ręką i nogami podążyła cała reszta ciała przylegając do rozgrzanej skóry Deana. Jedyne, co wiedział na pewno, to że wreszcie może zasnąć bez stresu.

Po raz pierwszy od bardzo dawna spał z kimś w jednym łóżku, a jeszcze rzadziej zdarzało mu się koło kogoś budzić. Czuł się zdecydowanie bezpieczniej mając Deana obok siebie i... chwila. Czy oni właśnie...? Castiel uchylił jedno oko, by spojrzeć prosto na spokojną twarz śpiącego Deana. Zamknął je natychmiast z powrotem. Zlokalizował w myślach wszystkie części swojego ciała, dochodząc do kilku wniosków. Po pierwsze - każda z nich przylegała do Deana, po drugie - nie miał możliwości się z tego wyplątać bez obudzenia blondyna. Po trzecie, najbardziej nieoczekiwane, było mu tak niezmiernie dobrze i, chociaż ciężko było mu się do tego przyznać nawet przed samym sobą, wcale nie chciało mu się zmieniać pozycji.

Otworzył oczy, tym razem odważniej, żeby przyjrzeć się Deanowi. Druga taka okazja może się nie powtórzyć. Boże, ile ten człowiek ma piegów! Dopiero teraz dostrzegł wyraźnie jak wiele z nich zdobi skórę blondyna. Był pewien, że gdyby zaczął je liczyć to momentalnie zapadłby z powrotem w sen. To pewnie lepsze zajęcie niż liczenie owiec. Owce są zbyt nierealne, zbyt daleko. A piegi są tuż przy jego nosie. Zamknięte oczy rzucały delikatny cień na policzki, co było zasługą długich rzęs. Mocna linia szczęki, idealne usta. Czemu ten człowiek nie został modelem? Przecież jego twarz ma tak idealne proporcje, że sam da Vinci by się w niej zakochał.

Cas przymknął oczy z powrotem. Może powinien zdrzemnąć się jeszcze chwilę, skoro i tak nie wstają? Wolał nie zostać przyłapanym na oglądaniu Deana podczas snu. Przytulił się mocniej do Deana z zamiarem ponownego zaśnięcia, gdy rozległo się ciche pukanie i w drzwiach pojawiła się głowa Jess, której zadaniem było zawołać ich na zbliżający się obiad.


Od dawna nie spał tak dobrze, nawet pomimo choroby. Po prostu ciepło Castiela przy jego boku uspokajało go - nie wiedział jak to działało, ale niezbyt go to w tej chwili obchodziło. Liczył się tylko cudowny, odprężony sen i jeszcze bardziej cudowny Castiel obok.

I naprawdę, naprawdę nie miał najmniejszej ochoty budzić się, ruszać się z ciepłego łóżka. To oznaczało, że musiałby wyplątać się z objęć Castiela, który, najwyraźniej, przez sen nie tylko przysunął się jeszcze bliżej, ale też objął go splótł sobie nogi z jego. Jeśli Dean się obudzi i stwierdzi, że to wszystko był tylko sen, to będzie naprawdę cholernie zawiedziony.

I w tym właśnie momencie drzwi do jego pokoju otworzyły się cicho i rozległ się głos Jess, która kazała im wstawać i zejść na obiad. Dean obudził się i szybko otworzył oczy i starał się ogarnąć szybko co się wokół niego działo. Zauważył szeroki uśmiech Jess zanim ta zdążyła zniknąć za drzwiami, a później stwierdził, że ciepło innego ciała nie było tylko jego sennym wyobrażeniem. Bo oto właśnie Castiel przyciskał się do niego niemal każdą częścią ciała, jego ramię było przerzucone przez klatkę piersiową Deana a ich nogi były splątane tak bardzo, że ciężko było stwierdzić która jest czyja. Poczuł rumieniec wpływający mu na policzki, starał się nie poruszyć, by zostać w takiej pozycji choć chwilkę dłużej. Po chwili jednak odchrząknął cicho i oblizał usta.

- Um, Cas? - powiedział ochryple. - Chyba powinniśmy wstać.

Błętine oczy Castiela, teraz odrobinę zamglone przez sen, były tak blisko, że zajmowały niemal cały jego widok, okolone ciemnymi rzęsami. Mógłby utonąć w tym błękicie na całe wieki i nie zdawać sobie sprawy z upływającego wokół nich czasu.

Świąteczne AU DESTIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz