Rozdział 2

66 9 14
                                    

Pusto się zrobiło w mieszkaniu po jego wyjściu. Jak zawsze, gdy ktoś wychodzi, a ty zostajesz w domu sam, z własnymi myślami. Opadł na pufę i zanurzył się w rozmyślaniach bezwiednie głaszcząc Lucyfera po czarnej głowie. To może być początek pięknej przyjaźni, a równie dobrze może Deana już nigdy więcej nie zobaczyć. Złapał się na tym, że żałowałby tej znajomości. To musi coś znaczyć gdy ludzie już na pierwszym spotkaniu spędzają razem kilka godzin i się ze sobą nie nudzą. Może to tylko efekt nowości, chwilowe zainteresowanie, a może ich znajomość zyska przy następnym spotkaniu. O ile do niego dojdzie. Castiel brał zapewnienia Deana o powrocie za dobrą monetę, ale starał się nie oczekiwać za wiele. Im większe oczekiwania, tym większe rozczarowanie, a on miał już zdecydowanie dość rozczarowań jak na jedno życie.

Następnego dnia pełen pozytywnej energii poszedł do biblioteki. Jeśli ma się jakoś wyrwać z tej spirali smutku, która cały czas go wciąga w swoje szpony, to musi zacząć coś robić. Równie dobrze może zacząć dziś.

Gdy przekroczył próg biblioteki pierwsze, co go przywitało to przyjemne ciepło i najcudowniejsze perfumy świata - zapach książek. Otrzepał się lekko ze śniegu i stanął przy biurku, za którym siedziała jakaś młoda dziewczyna, niezbyt zainteresowana jego osobą. Dopiero na ciche chrząknięcie z jego strony uniosła głowę.

- Witam, przyszedłem w sprawie pracy. - powiedział uprzejmie, od razu przechodząc do sedna.

- Niestety, nie szukamy pracowników. - odpowiedziała z tą samą obojętnością.

- Znajomy mi wspominał, że możecie szukać kogoś na jego zastępstwo...

- A tym znajomym pewnie jest nie kto inny jak Dean Winchester? - tym razem dostrzegł iskierkę zainteresowania w jej oczach i jakby lekki rumieniec. - Niewiele jest tu pracy, ale może się panu poszczęści. Musi pan porozmawiać z szefową.

Zaprowadziła go do szefowej i po udanej prawie godzinnej pogawędce udało mu się zdobyć tą posadę. Będzie musiał podziękować Deanowi przy najbliższej okazji.


Właśnie przygotowywał herbatę według przepisu od Castiela, gdy z jego kieszeni rozbrzmiało "Carry On Wayward Son". Wyciągnął telefon i popatrzył na wyświetlacz, na którym pokazywało się zdjęcie jego matki, Mary, uśmiechniętej. Zrobił to zdjęcie podczas jednego z rodzinnych weekendów, latem, w zeszłym roku. Bez wahania odebrał i przyłożył telefon do ucha. Rozmowa wyglądała jakoś tak:

Dean: Cześć mamo.

Mary: Witaj, kochanie. Jak się masz?

Dean: Dobrze, a ty?

Mary: Również

Dean: ...

Mary: ...

Dean: Po co dzwonisz, mamo?

Mary: Wiesz, chciałam zapytać, czy już poprosiłeś "tego kogoś", żeby przyszedł na święta.

Dean: Nie, jeszcze nie.

Mary: A może chociaż zdradzisz mi imię "tego kogoś"?

Dean: Mamo...

Mary: Proooszę...?

Dean: Nie

Mary: Ugh, w takim razie do zobaczenia, Dean. Kocham cię.

Dean: Tak, ja ciebie też.

Więc, jak można łatwo zauważyć, Mary była bardzo ciekawa, kogo tym razem Dean wybrał sobie za partnera/kę.

Przez spotkanie i rozmowę z Castielem Dean niemal zapomniał o swoim problemie, mimo że wtedy wyszedł z domu specjalnie po to, by pomyśleć. Wlał gorącej wody do kubka i, już z naczyniem w ręce, ruszył do salonu. Usiadł w głębokim fotelu i sięgnął po książkę, którą zostawił tam wczoraj wieczorem. Otworzył "Mroczne Gry" Michaela Reavesa na rozdziale piętnastym i zagłębił się w lekturze. Całkiem zapomniał, że wciąż ma na sobie ubrania Castiela.

Świąteczne AU DESTIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz