Rozdział 3

64 8 6
                                    

Castiel chyba po raz pierwszy nie mógł usiedzieć spokojnie w pracy. Zaczął nawet przeszukiwać książki kucharskie w poszukiwaniu natchnienia. Szybko jednak zaprzestał tego pomysłu, bo po pierwsze robił się tylko co raz bardziej głodny, a po drugie nawet nie potrafiłby większości wykonać. Lepiej nie eksperymentować na gościu.

Zrobił potrzebne zakupy wychodząc z kolejki co najmniej trzy razy, żeby dobrać jakiś produkt, o którym zapomniał. Zrobił w pracy listę, ale oczywiście nie miał pojęcia, gdzie ją schował. Z małymi przygodami dotarł do domu, trochę posprzątał, schował prezenty, żeby nie rzucały się Deanowi w oczy i zajął się przygotowywaniem posiłku. Właśnie wstawił zapiekankę do piekarnika, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Ach, o wiele łatwiej by było, gdyby Lucyfer nauczył się otwierać drzwi i odbierać od gości płaszcze. Ponieważ jednak pies tego nie umiał, Castiel szybko wyszedł z kuchni, żeby zrobić to samemu. Dopiero gdy nacisnął klamkę zorientował się, że wciąż ma na sobie fartuch, ale było już za późno.

- Cześć, zapraszam. - odsłonił wejście. Lucyfer przybiegł przywitać się merdając wesoło ogonem, więc w stosunkowo wąskim korytarzu zrobiło się nagle tłoczno i wesoło.


Nie czekał zbyt długo, gdy drzwi przed nim otworzyły się. Padł na niego snop światła i zobaczył Castiela, ubranego w fartuch.

- Hej, ładne ubranie - uśmiechnął się do niego i przekroczył próg. Pochylił się, by pogłaskać Lucyfera, również się z nim witając. Ściągnął buty, a kurtkę i szalik powiesił na wieszaku w korytarzu.

W domu unosił się zapach jedzenia, co Dean od razu połączył z nietypowym ubraniem Castiela.

- Co tam gotujesz? - zapytał, przeczesując włosy dłonią.


- Robię zapiekankę makaronową, za jakieś pół godziny powinna być gotowa. - odpowiedział z dumnym uśmiechem. Miał wrażenie, że o niczym nie zapomniał, więc powinna być całkiem smaczna. - Musisz więc zostać przynajmniej tyle czasu, żeby spróbować moich specjałów. Lucyfer, daj mu już spokój. - przegonił psa do pokoju, sam też wchodząc do środka z Deanem. - Siadaj na kanapie, zaraz wrócę tylko zdejmę to moje "ładne ubranie".

Zdjął fartuch i powiesił na wieszaczku w kuchni, zaglądając przy okazji do piekarnika. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku. Byle tylko jej nie spalić, jak kiedyś, gdy z Anną grali w gry wideo i zapomnieli całkowicie o jedzeniu. Byli wtedy o wiele młodsi, a rodzice gdzieś wyszli. Nigdy o niczym się nie dowiedzieli, bo zjedli wszystko, żeby nic się nie wydało.

- Napijesz się czegoś? Kawa, herbata, sok? - zapytał kręcąc się jeszcze przez chwilę przy szafkach.


Usiadł na kanapie i przerzucił jedno ramię przez oparcie.

- Wiesz, ładnie ci w tym fartuszku - zaśmiał się.

Nie spodziewał się, szczerze mówiąc, że Castiel przygotuje coś do jedzenia, ale w sumie był głodny.

- Chętnie napiję się jakiejś twojej herbaty - powiedział. Nagle koło jego nóg pojawił się Lucyfer, więc Dean podrapał go za uchem, uśmiechając się.


- Mówią, że ładnemu we wszystkim ładnie. - zażartował nastawiając wodę na herbatę i jak zwykle szykując dwa, wielkie kubki z jakąś aromatyczną mieszanką w środku. - Mam tyle pytań, co do tego całego wyjazdu na święta, że nie wiem, od czego zacząć. Może najpierw od miejsca? Gdzie mieszkają twoi rodzice, czy to daleko? Muszę wiedzieć, czy powinienem się uzbroić w rakiety śniegowe, czy wręcz przeciwnie-w pantofle. - zapytał powoli, usiłując ułożyć sobie w głowie jakąś listę pytań, które będzie mu zadawał. Usiadł na brzegu kanapy, aby móc szybko wstać, gdy zagwiżdże czajnik.


Świąteczne AU DESTIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz