Majowe Chicago wręcz tętniło życiem. W okolicy centrum po ulicach poruszało się sporo samochodów z różnych części kraju, a chodniki pękały w szwach od ilości przechodniów. Mieszkańcy, turyści, przyjezdni... wszystkich było tu po trochu. W tym roku to właśnie w piątym miesiącu przypadł szczyt turystów. Co się dziwić - pogoda dopisywała, na mieście działo się coraz więcej (i to nie tylko w tym dobrym znaczeniu). Nieświadomi zagrożeń ludzie po prostu żyli pełnią siebie. W niektórych częściach miasta zaś tworzyły się też niemałe korki. Zirytowani kierowcy trąbili na siebie, błędnie licząc na szybszy przejazd... niestety przeliczając się z rzeczywistością.
Cruz jechał tuż za wozem 81, jak zwykle zresztą. Ze skupieniem prowadził pojazd, choć dźwięk klaksonów i syreny strażackiej nieco rozpraszał go. To przez tą ciszę. Nikt się nie odzywał i tylko czynniki zewnętrzne wydobywały z siebie jakikolwiek odgłos. W drodze na wezwanie choć przez chwilę ktoś z kimś rozmawiał. Żartowali. Pytali o plany, o sytuacje w mieście... Tak było zawsze... do teraz. Severide w milczeniu wyglądał przez okna. Obserwował ludzi, budynki, rozmyślał. Myślami był daleko stąd, daleko od Chicago. Tony i Capp zaś siedzieli z tyłu i porozumiewali się wzrokowo. Co chwilę zerkali na siebie, wykonywali różne gesty, chcąc wymusić na którymś z nich przerwanie bezgłosu. Żaden nie chciał się zdecydować na postawienie pierwszego kroku, choć obaj myśleli, że to konieczne przy takiej sytuacji.
— Ej, poruczniku! Nie było cię dzisiaj na odprawie. Spóźniłeś się pierwszy raz od dawna. Coś się stało? — przerwał krępującą ciszę Capp, swoim dziwnym głosem, pełnym jakby śmiechu. Tony pokazał mu kciuk w górę.
Cruz wstrzymał oddech, a następnie pokręcił nerwowo głową, dalej patrząc na drogę. Gdyby tylko mógł, uciszyłby Harolda donośnym "shut up", ale cóż - wolał nie ryzykować. Nie chciał dzisiaj awantury... Zbyt dobrze znał sytuację remizy, by sądzić inaczej. Atmosfera była napięta, pełna negatywnych emocji... I to się zbyt szybko nie mogło zmienić. W końcu jedyną deską ratunku była chicagowska policja.
Kelly, westchnął głęboko i spojrzał w lusterko wozu.
— Nieważne co się stało Capp, skup się na swojej robocie — odpowiedział szorstkim głosem porucznik, nawet nie nawiązując kontaktu wzrokowego.
— Tak jest, poruczniku, ale jakbyś potrzebował pomocy, to masz...
— Capp, jesteś na zmianie, więc powtarzam, skup się na swojej robocie — przerwał strażakowi Severide, kończąc tym samym wymianę zdań.
✦ ✦ ✦
Pod budynkiem panowało niemałe zamieszanie. Na ulicach tłoczyło się od samochodów i innych pojazdów. Ludzie albo uciekali jak najdalej od budynku, albo wręcz pchali się do środka - by ratować rodziny. Opanowane osoby, trzymające emocje na wodzy, pilnowały tych bardziej przerażonych. Dbali o bezpieczeństwo tych, co znajdowali się na zewnątrz, tym samym nie narażając zbytnio swojego. Ponadto na chodnikach stali uczniowie - młodzież i nastolatkowie, z przerzuconymi przez ramię plecakami po prostu stali i nagrywali, kompletnie nie przejmując się tragedią innych.
Wóz Squad'u zatrzymał się i Severide wyskoczył z pojazdu. Na pierwszy rzut oka sytuacja nie wyglądała na bardzo poważną. Nie było zbyt wiele dymu, ogień był widoczny jedynie na najwyższym piętrze, i to tylko w paru mieszkaniach. Według naocznych świadków i mieszkańców, większość ludzi wyszła ze środka. Prawie wszyscy byli przerażeni. Jednakże nigdy nie jest się w stanie przewidzieć tego, co się zasta w środku.
Wszyscy stanęli w okolicy szefa sprawnie analizującego sytuację. Strażacy z trójki i wozu 81 byli przygotowani do wejścia między płomienie.
— No dobrze! Wóz 81 przeszukuje parter i pierwsze piętro, trójka bierze drugie i trzecie. 51 w gotowości. Macie pięć minut - zarządził Boden i wszyscy zabrali się do pracy.
CZYTASZ
❝ No chance ❞ [Chicago Fire]
Fanfiction「Chicago Fire FF」 Każdy popełnia błędy. Każdy czasem się gubi. Każdy choć raz żałował rzuconych słów. Nie każdy żyje zasadą "żyj jakby każdy dzień był twoim ostatnim". Ale... Nie ma przebacz. Kości zostały rzucone... i nic na to nie poradzisz. Począ...