Matt natarczywie wpatrywał się w postać Severide'a. Kelly stał w codziennym ubraniu i wyglądał przez okno, przyglądając się chicagowskim budynkom. Niby wszystko wyglądało normalnie, jak normalnego dnia.. jednakże było można zauważyć jedną, bardzo istotną zmianę - wyraz twarzy porucznika był niewyraźny. Nie dało się wyczytać żadnych emocji... Nieważne jak bardzo Casey się starał, nie był w stanie.
— Matt? — wyrwał go z zamyślenia Boden. — Wszystko dobrze?
— Tak. W czwartek normalnie stawię się w remizie.
— Na pewno? — starał się upewnić. — Wiesz, że nie pozwolę ci w pełni pracować?
Matthew jeszcze raz popatrzył w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się Severide - teraz już go tam nie było. Musiał się z tym pogodzić.
— Wiem. Najwyżej nadrobię papierologię — stwierdził wyjątkowo spokojnie, co nieco zmartwiło Wallace'a.
❖❖❖
Czwartek nie zapowiadał się zbyt spektakularnie. Godziny drugiej zmiany mijały w zastraszającym tempie, w dodatku bez wezwań. Żadnych wypadków, pożarów, osób potrzebujących pomocy... To jest wręcz nieprawdopodobne, nieprawdaż? Strażacy spędzali ten czas głównie na konserwacji sprzętu, ale też na innych, indywidualnych czynnościach. Mimo wszystko - nie rozmawiali ze sobą, a jak już - tylko na tematy dotyczące pracy. Boden zaś załatwił tymczasowe zastępstwo zarówno za Matt'a, jak i za Severide'a. Tylko tak mógł na ten moment pomóc remizie.
Cruz zgasił silnik, a następnie opuścił pojazd. Trójka wymyła swój wóz co do milimetra. Każda zewnętrzna część lśniła w chicagowskim słońcu. W końcu... Co mieli innego robić? Grać w Scrabble? Dziwnym trafem pogubiły się kafelki z literami. Karty? Nie mieli ochoty. Przygotować obiad? To nie w ich stylu, poza tym ktoś inny został w to wrobiony. A jednak musieli się czymś zająć, by przestać nadmiernie myśleć.
— Dobra, chłopaki — powiedział tymczasowy porucznik. — Obiad jest gotowy. Chodźmy zjeść, zanim zabraknie.
Capp i Tony od razu skierowali się w stronę świetlicy, zaś Cruz został jeszcze chwilę przy wozie.
— Joe, idziesz?
— Muszę jeszcze jedną rzecz sprawdzić i już do was idę — odpowiedział, a porucznik, bezsilny w tym wszystkim, po prostu odpuścił.
❖❖❖
— Dzień dobry, panie strażaku!
Cruz podniósł głowę i spojrzał w kierunku głosu. Na widok chłopca, uśmiechnął się.
— Cześć, kolego! Co tu robisz? Sam tu przyszedłeś?
Blondyn podszedł bliżej wozu trójki dość niepewnym krokiem.
— Mama czeka przy samochodzie — wskazał na stojące przy drodze ciemne Volvo. W środku siedziała kobieta, która wcześniej uderzyła kapitana. Takiego widoku się nie zapomina. — Przyszedłem podziękować panu strażakowi, który mnie uratował.
— Pamiętasz może, jak się nazywał?
— Strażak... Kelly? — odpowiedział dość nieśmiało. — Wyciągnął mnie z pożaru kilka dni temu.
Cruz zamilkł. Co miał powiedzieć chłopcu? Prosto z mostu? Że nie żyje i nie będzie miał okazji podziękować? Nie. On nie był w stanie.
— Przykro mi, ale nie ma go.
— Och... Szkoda — chłopiec posmutniał i opuścił wzrok.
— Ale sądzę, że pewien strażak chciałby z tobą porozmawiać.
— Naprawdę? — zainteresował się. — Kto?
❖❖❖
— Kapitanie — Joe zapukał w szklane drzwi kwatery. — Ktoś do ciebie.
Matt zostawił długopis na biurku, a potem odwrócił się. Sprawnie przelustrował wzrokiem przybysza. Skądś go kojarzył, choć nie był pewny tak naprawdę skąd.
— Casey, to jest Martin. Dzieciak, którego uratował Severide z ostatniego pożaru.
Matthew spojrzał na Cruza z wewnętrznym bólem. Nie czuł się gotowy na rozmowę o tym i gdyby to nie był dzieciak, najpewniej prosiłby o odprowadzenie osoby do wyjścia.
— Pana Strażaka Kelly'ego nie ma, ale podobno pan chciałby ze mną porozmawiać... — w głosie chłopca było słychać niepewność i w pewnym stopniu strach.
— Tak, chciałbym ci coś powiedzieć — odpowiedział wręcz nienaturalnie spokojnie, ku swojemu zaskoczeniu. — Dzięki Cruz.
Strażak skinął głową i rzucił ostatni uśmiech blondynowi. Gdy tylko Joe ruszył w kierunku świetlicy, Matt wskazał dziecku łóżko, na którym po chwili dzieciak zasiadł. Szklane drzwi zamknęły się i mogli zacząć rozmawiać.
— Kiedy pojawi się pan Kelly? — zapytał od razu. Widać, że bardzo mu zależało na spotkaniu, podziękowaniu i przytuleniu strażaka.
— Martin, słuchaj. Wiem, że bardzo chcesz się spotkać z porucznikiem, ale...
— To on umarł?
— Co? — Casey był w szoku. Skąd dziecko mogło się o tym dowiedzieć? Ba, dlaczego od razu stawia na najczarniejszy scenariusz?
— W telewizji mówili, że ostrzelano waszą remizę i jeden ze strażaków umarł. To pan Kelly? Tylko proszę, nie mów tak jak moi rodzice, kiedy babcia poszła do nieba... Jestem już duży i mogę znać prawdę!
Silne zawahanie złapało Matt'a. Czy postąpić według prośby chłopca czy może obrać bardziej delikatną wersję i wszystko wyjaśnić "na okrętkę"?
— Tak. Niestety, to był on. Niedługo odbędzie się pogrzeb — zgodnie z życzeniem, nie owijał w bawełnę. Martin wydawał się dojrzały, jak na swój wiek... po co więc ukrywać prawdę?
Chłopiec przez chwilę po prostu patrzył na kapitana ze łzami w oczach. Nie docierały do niego słowa, choć sam już przypuszczał, co się wydarzyło... A Casey zaczął się zastanawiać, czy dobrze zrobił... Aż nagle szmaragdowooki wstał, podszedł do Matt'a i wtulił się w niego.
— Kiedy będzie pogrzeb? — zapytał nagle. — Ja... pojawię się z rodziną... Chciałbym podziękować panu Kelly'emu za uratowanie... Chciałbym mu powiedzieć, że był bohaterem tutaj na ziemi i teraz będzie bohaterem tam, w niebie... Tak jak moja babcia! Będzie z nią ratował aniołki, gdy wpadną w tarapaty...!
❖❖❖
❰ 915 słów ❱
Krótki rozdział wstawiony i od razu mówię, że wprowadziłam drobną zmianę w 3 rozdziale (zmiana wieku Martina na 8 lat, by nie był takim małym dzieciakiem). Poza tym, niech mnie ktoś nauczy w dialogi... to zdecydowanie jest moja pięta achillesowa.
Uwierzcie mi, pisanie podczas oglądania zawodów oraz uczestnictwa w lekcjach nie jest łatwe, a szczególnie gdy dodatkowo przy wstawaniu kręci się w głowie... :) Ale co zrobić... wena się pojawiła, trza ją wykorzystać. Tylko żeby siły psychiczne i fizyczne były...
CZYTASZ
❝ No chance ❞ [Chicago Fire]
Fanfiction「Chicago Fire FF」 Każdy popełnia błędy. Każdy czasem się gubi. Każdy choć raz żałował rzuconych słów. Nie każdy żyje zasadą "żyj jakby każdy dzień był twoim ostatnim". Ale... Nie ma przebacz. Kości zostały rzucone... i nic na to nie poradzisz. Począ...