5. MÓJ AZYL

3.3K 220 86
                                    


Przez chwilę staliśmy w bezruchu, mierząc się nieodgadnionymi spojrzeniami – ja panicznie kombinowałam, jak się stąd wydostać, on ściskał broń w dłoni. Każda sekunda wydawała się trwać wieczność.

– Spokój, Pogo – przemówił nieznajomy, a ujadający dotąd pies natychmiast zamilkł na rozkaz swojego pana i usiadł tuż przy jego stopach. Przez bujny zarost nie umiałam określić wieku mężczyzny, zgadywałam, że mógł mieć czterdzieści, czterdzieści pięć lat. Kaptur oraz wystająca spod niego czapka zasłaniały czoło, toteż nie mogłam dostrzec żadnych charakterystycznych dla dojrzałych osób zmarszczek. Był za to wysoki i barczysty, a tembr głosu miał tak twardy i niski, że powietrze w pomieszczenia niemal zadrgało.

Nie wiedziałam, co robić. Sterczałam tam wystraszona, krew z palca ciekła mi po ręce, więc drugą starałam się łapać każdą kroplę i patrzyłam na boki, próbując wymyślić jakieś usprawiedliwienie, dlaczego się włamałam. Facet nic więcej nie powiedział, jedynie uważnie mi się przyglądał, jakby czekał, aż się wytłumaczę. Jego wzrok spoczął na moich splątanych nadgarstkach, potem zjechał niżej na leżący na podłodze nóż, by na koniec ponownie zatrzymać się na twarzy. Obserwował mnie w całkowitej ciszy.

– Przepraszam – powiedziałam wreszcie, zanim nieznajomy wyciągnąłby jakieś pochopne wnioski. – Nie zamierzałam niczego kraść, chciałam się tylko ogrzać. Przepuść mnie. Zniknę i nigdy więcej nie wrócę. – Ciężko przełknęłam ślinę. – Nie rób mi krzywdy, proszę.

Mężczyzna podążył za moim spojrzeniem i zerknął na strzelbę w taki sposób, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wciąż ją trzyma. Odchrząknął, położył sztucer na znajdującej się przy wyjściu szafce, następnie oddalił się od progu, wołając psa za sobą.

– Możesz odejść, jeśli chcesz – oznajmił, na co automatycznie zrobiłam krok w kierunku drzwi. – Ale jeśli postanowisz zostać, będę zaraz przygotowywał śniadanie. – Przeszedł przez pokój, zatrzymał się kawałek dalej i zaczął zdejmować kurtkę oraz resztę zimowego okrycia. Nie patrzył na mnie. Zachowywał się, jak gdyby moja obecność w ogóle go nie interesowała.

Bez słowa pognałam do wyjścia. Czułam niesamowitą ulgę, że nieznajomy pozwolił mi się ulotnić. Byłam pewna, że zechce się mścić za to, że wlazłam tutaj bez zaproszenia, poszczuje mnie psem albo cholera wie, co jeszcze, tymczasem jego najwyraźniej faktycznie to nie obeszło.

Dotarłam do drzwi, a kiedy chciałam złapać za klamkę, żeby je otworzyć, z żalem popatrzyłam na opaskę zaciskową. Zaklęłam wewnętrznie. Uświadomiłam sobie, że na zewnątrz nic na mnie nie czekało. Jeżeli ucieknę, raczej długo nie pociągnę, szczególnie że nie miałam bladego pojęcia, dokąd powinnam iść.

Pomału odwróciłam się do mężczyzny. Kucał teraz przy kominku i wybierał z niego popiół, pewnie robiąc miejsce na wrzucenie szczap drewna, które leżały obok ułożone w równy stosik w metalowym koszu. Na samą myśl o płomieniach zrobiło mi się błogo. Zagryzłam wargę i cofnęłam się w głąb pomieszczenia.

– Zjem z tobą, jeśli to naprawdę nie problem – zagadnęłam. Byłam głodna, nie dało się temu zaprzeczyć, choć od jakiegoś czasu już nie burczało mi w brzuchu. Podejrzewałam, że mój organizm po prostu nie miał na to siły, bo tak skrajnie go wycieńczyłam.

– Nie problem – odmruknął, nie odrywając się od pracy.

Niezbyt wiedziałam, jak na to zareagować, więc jedynie podziękowałam, powoli podeszłam do stołu, po czym usiadłam na jednym z krzeseł i obserwowałam szerokie plecy nieznajomego. Po paru minutach spędzonych w kompletnym milczeniu, podczas których facet czyścił kominek, a potem w nim rozpalał, doszłam do wniosku, że chyba mieszka na odludziu, ponieważ nie przepada za towarzystwem. Sprawiał wrażenie niezainteresowanego ani mną, ani tym, skąd się tu właściwie wzięłam. Z drugiej strony uznałam to za plus, bo jakoś wcale nie czułam potrzeby mu się z niczego zwierzać.

Mroczna pokusaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz