Wszystkie arty, jakie pojawią się nad lub pod rozdziałami należą do @UsernameFelix i są związane z książką "Przebudzenie. Córka Wiatru". Wszelkie prawa zastrzeżone
* * *
Tydzień! Cholerny, niesamowicie męczący tydzień, podczas którego nie wiedziałem, co ze sobą począć i gdzie się podziać. Wegetowałem niczym warzywo przez siedem długich dni, nie mając do roboty nic, poza bezczynnym wylegiwaniem się w domu i suszeniem swojego ciała na wiór. Akurat teraz, gdy najbardziej tego potrzebowałem, nikt nie wpadł na pomysł, żeby zrobić jakąś grubszą imprezę! Poumierali, czy co?
Tydzień... Dokładnie tyle czasu minęło odkąd ostatni raz byłem na jakimkolwiek przyjęciu. Tydzień odkąd miałem w ustach alkohol, czy świeżą, sycącą krew.
Niechętnie zwlokłem się z kanapy i szurając miękkimi nogami po zimnych panelach, ruszyłem do kuchni z nadzieją, że w lodówce znajdę coś w miarę zjadliwego. Oszukiwałem umysł, aby zmusić ciało do poruszania kończynami. Doskonale wiedziałem, że krew w torebkach skończyła się już jakiś czas temu, nie warto się było łudzić. Nie było też sensu schodzić do spiżarni w poszukiwaniu zapasów, bo znalazłbym tam tylko puste chłodziarki. Dom zwyczajnie świecił pustkami. Przeliczyłem się, jeśli chodziło o worki na czarną godzinę. Podczas ostatniej domówki poszły wszystkie. W opróżnionych pudełkach nie zostały nawet pojedyncze krople posoki. Szkoda, teraz byłyby dla mnie istnym zbawieniem.
Starzy mieli rację. Nie wiedziałem, co to znaczy umiar. Towarzystwo, wśród którego się obracałem zresztą też. Barbarzyńcy, nie zostawili mi w zapasie żadnej kropelki! Chociaż w sumie, co się dziwić, skoro podczas ostatniej imprezy mój dom przypominała oddział szpitalny, na którego nagle, w tym samym momencie, trafiło trzydzieści osób z pilną potrzebą przetoczenia im krwi. Torebki przechodziły z rąk do rąk.
Szarpnąłem drzwiami lodówki i zajrzałem do środka. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio wybrałem się do sklepu po coś, co nie miało procentów. Dziesięć? Piętnaście dni temu? Jak na złość, zawsze wolałem wydawać pieniądze na wino, whisky, albo, w najgorszym wypadku, na wódkę niż na coś pożywnego. Zresztą, nie widziałem w tym najmniejszego sensu. W końcu jako wampir nie potrzebowałem normalnego jedzenia. Zawsze wystarczała mi krew.
Tylko, że ona skończyła się tydzień temu! Umierałem z głodu, a nawet nie miałem w domu żadnego alkoholu, aby zagłuszyć palące pragnienie rozrywające moje wnętrzności od środka. Od niepamiętnych czasów było wiadomo, że nocni mieli problemy z długim okresem wegetacji. Tylko silny umysł, albo mocne, uderzające do głowy, trunki potrafiły uciszyć w nas rządzę mordu. Właśnie dlatego tak bardzo czekałem, aż ktoś w okolicy zrobi imprezę. Nie miałem skąd zdobyć krwi, no, chyba że zaplanowałby spontaniczne splądrowanie jakiegoś szpitala, czy punktu krwiodawstwa. Niestety, nic innego nie wchodziło w grę.
Oczywiście, zawsze istniało dość kontrowersyjne rozwiązanie w postaci poddania się woli instynktu i rzucenia się jakiejś bezbronnej duszyczce do gardła. Wtedy jednak miałbym przechlapane, bo nad głową od razu zawisłaby mi Rada. Co jak co, ale nie zamierzałem trafić do jakiejś cholernej szkoły, tylko dlatego, że nie potrafiłem się wystarczająco dobrze kontrolować. Już wolałem sczeznąć na lodowatej podłodze we własnym, pustym domu, niż słuchać ględzenia tych wszechwiedzących, cwanych staruchów.
Syknąłem z wściekłości, widząc pustą lodówkę. Jeśli to było w ogóle możliwe, przeliczyłem się nawet we własnych przeliczeniach. Wewnątrz nie znalazłem kompletnie niczego, nawet przeterminowanych soków, czy spleśniałego mięsa. Była ogołocona ze wszystkiego, co dałoby się włożyć do ust.
Moja rodzinka znalazła sobie naprawdę słaby miesiąc na wyjazdy zagraniczne. Jeszcze parę dni, a po powrocie mogli odkryć trupa własnego syna.
CZYTASZ
Przebudzone shoty
FantasyDla tych, którzy chcą wiedzieć więcej... a raczej czytać więcej. Rozdziały bonusowe, walentynkowe, prima aprillisowe, świąteczne i wszelkie, które powstały w uniwersum Przebudzenia. Także te spoilerowe, więc wchodzisz na własną odpowiedzialność!